Mapa
Dziennik podróży
Indonezja
Pekin
Przesiadka w Pekinie. Nie dostajemy pozwolenia wyjścia do miasta bo niby za mało czasu. (Nie mamy chińskiej wizy i liczyliśmy, że dostaniemy Temporary Entry Permit.) Mamy ponad 8h do kolejnego lotu (i boarding pass w ręce) a zdaniem urzędnika potrzebujemy 5h na samą drogę tam i z powrotem. Siedzimy więc godzinami na pustym terminalu… Wszystkie sklepiki pozamykane jeszcze chyba po covidzie. Przez jakiś czas śpimy na ławkach. W końcu boarding i lecimy do Jakarty. Mamy 40 minut opóźnienia już na starcie. Trochę nadrabiamy ale i tak docieramy 20 minut po czasie. Jest mało czasu na przesiadkę więc prawie biegniemy, wyprzedzając kogo się da. Na punkcie opłat za wizy jesteśmy prawie pierwsi. Płacimy 70EUR bo nie mamy IDR ani dolarów. Cena w lokalnej walucie to 500tys IDR (indonezyjskich rupii) na osobę. Cena w dolarach ponoć też 70… Dalej do kontroli granicznej gdzie wizę dostajemy już bez zbędnych pytań. Za nami kolejka znacznie urosła, warto było się pospieszyć. Dalej po bagaże, czekamy trochę i do wyjścia. Jeszcze okazuje się że potrzebna deklaracja celna. Można wyklikać w swoim telefonie (jest specjalne darmowe wifi) albo na przygotowanych komputerach. Jest już po godzinie 22-giej ale widzimy czynny kantor i wymieniamy jakieś euro, coś na początek. Nie ma czasu nawet sprawdzić czy dobry kurs. (Później sprawdziłem że był ok.) Biegniemy do kolejki łączącej terminale i… okazuje się że jest czynna od 6 do 21 !!! Inna opcja to darmowy bus ale na to na pewno nie mamy czasu. Pozostaje taksówka, no i się zaczyna. Cena za podwózkę na sąsiedni terminal to 350tys! (W przybliżeniu dzielimy przez 4000 żeby mieć wartość w złotówkach.) Mówimy nie, odchodzimy. Proponuję 100tys, 150tys i nic. Zgadzają się na 250tys. Przepłacamy pewnie wielokrotnie ale lepiej stracić kilkadziesiąt zł niż nie zdążyć na lot za 2 tysiące. Kierowca idzie na parking po samochód a czas ucieka… W końcu jedziemy z 10 minut i jakieś półtorej godziny przed odlotem jesteśmy na terminalu 2. Tutaj ogromne kolejki do odprawy już na kolejne loty. Nasz jest „last call”. Idziemy prosto do okienka i pytamy pierwszych w kolejce czy możemy wejść. Nie są chyba zachwyceni ale pozwalają. Zdążyliśmy!
Waisai
O północy wylot z Jakarty, a po 6 rano jesteśmy w Sorong na Papui. Kantorów nie widzimy, szukamy bankomatów. Wiemy, że musimy mieć gotówkę na cały pobyt na Raja Ampat. Tam nie ma bankomatów, ani możliwości płacenia kartą. (Później okazuje się, że homestay-e można bukować online, na bieżąco płacąc przez Internet, a następnie pokazywać na telefonie potwierdzenie wpłaty). Przed lotniskiem jest specjalne pomieszczenie z bankomatami, z których część wcale nie współpracuje. Jeden pozwala wypłacić milion a inny 1.250 mln. Korzystamy z tego ostatniego wypłacając wielokrotnie. Na szczęście w całej Indonezji wypłaty bez dodatkowej prowizji! Następny punkt to port. I tu znowu wszyscy rzucają tą samą kwotę za podwózkę (100tys) i nikt nie chce jechać na taksometr (bo ich nie mają). Wychodzimy pieszo licząc na normalną taksówkę ale już za nami jadą. Mówię że daję max 50tys. I chyba to też było dużo bo od razu jest zgoda. Do portu jest blisko, kilka kilometrów. W kasie kupujemy bilety w klasie economi, po 125tys. Krótko po 9 ruszamy i 2h później jesteśmy w Waisai. Płacimy za bilet wstępu na teren Raja Ampat po 300tys/os. Łodzi z naszego homestaya jeszcze nie ma więc czekamy. Wkrótce płyniemy i jesteśmy u celu. Arborek, Mawar homestay. Po 50h podróży!
Sawanarek
Za 800tys kupujemy transport łodzią na snorkeling w Sawanarek. Niestety to po tej stronie wyspy od której wieje, jest fala i woda niezbyt przejrzysta. Coś widać ale nie jesteśmy zadowoleni. Wyskakujemy prosto z łodzi, a nasz kierowca z jakiegoś powodu nie chce przybić do pomostu. Może dlatego, że musiałby za to zapłacić, ale też może z powodu fali – i tak musiałby cały czas pilnować aby łódź się nie obijała o drewniane konstrukcje i się nie zniszczyła. Niestety dogadujemy się tylko na migi bo znajomość angielskiego to okrągłe ZERO. Samo pozostawanie łodzią na morzu też nie jest proste, bo wiatr ją cały czas spycha na rafę i w rezultacie co jakąś minutę (albo i częściej) trzeba odpalić silnik i kawałek odpłynąć. Oczami wyobraźni widzę już łódź roztrzaskaną na rafię gdy silnik raz zawiedzie. Ogólnie nie jest komfortowo.
Po powrocie na Arborek stwierdzamy że lepszy snorkeling jest u nas przy jetty (przy porcie, a właściwie pomoście). Na następny dzień planujemy nurkowanie.
Arborek
W nocy jest burza, rano ciemno i prognozy na dalsze burze. Rezygnujemy z nurkowania. Ale pogoda tu bardzo zmienna i kilka godzin później znów jest ładnie. Obserwujemy dzieci zbierające ryby i skorupiaki w miejscu gdzie wcześniej była woda. Umawiamy też kolejne noclegi na Rufas Island. Właściciel naszego homestay-a obiecywał sprawdzić czy ktoś nie płynie też tam gdzie my ale mówi że nikogo nie znalazł więc znów popłyniemy sami, za 1.3mln. Korzystając z wolnego czasu i internetu planujemy dalszy etap podróży: Sulawesi i Togiany. Bukujemy kwaterę i lot z Sorong do Palu.
Dzień dobry z RAJU!
Papua zachwyca, Papuasi serdeczni i wspaniali. Pacyfik obłędny, czysty a świat podwodny jak z bajki o Nemo. Jedyne, co tutaj zaburza mój spokój psychiczny to świadomość, że każde trzęsienie ziemi których tutaj nie brakuje może skutkować głośną i znaną z historii sprawą tsunami. Staram się nie dopuszczać do siebie takich myśli ale kiedy siedzisz w domku na wodzie i pod Tobą coś się zatrzęsie kiedy nie ma wiatru, robi się raczej dziwnie 😅 Dzisiejsza noc była dla mnie dość trudna, bardzo duży wiatr, burza a pod chatą woda szaleje. No cóż… czas przywyknąć bo to jeszcze nie koniec mieszkania na wodzie 😂
Niektórzy pytają mnie o niebezpieczne zwierzęta i koszty tutaj. Zwierzęta: Na Arborku nie ma większego zagrożenia ani wężami, tarantulami czy innymi żyjątkami. Pod wodą – wiadomo, niczego nie dotykamy (choć kolorowe rybki karmiłam z ręki). Jedyne zwierzątko, które nie wyglądało na zbyt przyjazne to pająk wiszący na swojej sieci w wiosce aaa no i pies, który chciał mnie chyba ugryźć bo jestem nie tutejsza 😅
Komary i malaria, różne mity krążą, tubylcy uważają, że jej prawie nie ma ale internet mówi co innego. Mamy ze sobą muggę (której jeszcze nawet z plecaka nie wyciągnęłam), malarone nie bierzemy bo w Indiach miałam kiedyś niezłe jazdy po nim 😂. Uprzedzam pytania, nie, nie ma szczepionki na malarię, jest w trakcie badań.
Ceny: ciężko stwierdzić na ten moment, łodzie – speed boaty tanie nie są, mieszkanie w chatce na wodzie z wyżywieniem 3x dziennie około 220 zł za dobę (za 2 osoby). Aby tu zamieszkać trzeba bukować domki ze sporym wyprzedzeniem. Innych „hoteli” tutaj nie ma.
Samoloty: z Dżakarty lot 4 godziny do Sorong, z Sorong prom do Waisai około 2 godzin. Z Waisai speed-boatem na Arborek jakąś godzinę.
Rufas
Po śniadaniu płyniemy na wyspę Rufas obok Piaynemo. Wiatr początkowo wydawał się słabszy ale w połowie drogi fala robi się duża i docieramy całkowicie przemoczeni. Po południu płyniemy na snorkeling do Anita Garden, 15 minut drogi od Rufasa. Jest spokojnie i rafa jest niesamowita. Widzimy małą murenę!
Piaynemo
Płyniemy na pobliską Piaynemo. (Na samej górze fotki jest nasz Rufas Island.) Wspinamy się po schodach na punkt widokowy z widokiem na małe wysepki. Cały dzień jak i całą noc mocno wiało.
Wiadomo było, że jedziemy jeszcze nie w środku sezonu na Papuę. (Choć niby jest on tu cały rok). Chcieliśmy uniknąć tłumów ale i termin pasował nam tylko ten. Wiedzieliśmy, że trafiamy na sezon wietrzny i rzeczywiście taki jest, przynajmniej tutaj na Rufas Island. Tej nocy miałam wrażenie, że wiatr i fala wywloką domek w którym śpimy na sam środek laguny. Budziłam się i sprawdzałam (patrząc na bliskość skały przed chatką) czy jeszcze stoimy w tym samym miejscu 😅. Temperatura bez zmian, nadal gorrrrąco! Śniadania tutaj serwują o 7.00, lunch o 12.00, kolację o 19.00. Pomiędzy tymi godzinami trzeba coś tutaj robić. Dzisiaj nie popłynęliśmy na snorkeling ale zaplanowaliśmy po śniadaniu wycieczkę speed boatem na Piaynemo i Star Lagoon. Tyle się tego naoglądałam w internecie, że zamarzyło mi się zobaczyć na własne oczy. Jako, że wypad łodzią do tanich zabaw nie należy, to postanowiliśmy podzielić koszty z poznanymi tutaj Francuzami, Hiszpanami i Dunką. Wczoraj pojechaliśmy z nimi na snorkeling na rafę Anita Garden a dziś reszta. Spoko ekipa, część z nich widzieliśmy też na Arborku. Swoją drogą… para Hiszpanów po angielsku ni w ząb a po hiszpańsku nikt raczej tutaj nie mówi (żeby nie było, po angielsku też niewielu ale zawsze ktoś się znajdzie). Znaczy to tylko i aż tyle, że jak widać nie znając języka można podróżować! Uwielbiam takich ludzi! 😍
Powoli zaczynamy przenosić się na Sulawesi a konkretnie na Togiany. Jutro startujemy z Rufas Island w kierunku Waisai (to z Waisai promem wraca się do Sorong, skąd wylatujemy na Sulawesi). W związku z trudnymi warunkami na Pacyfiku (dużymi falami i silnym wiatrem) nie mam zamiaru „brać” powrotu na jeden raz, wiąże się to z 2 godzinnym „pływaniem” w środku łodzi. Najlepiej mieć na sobie worek foliowy lub strój kąpielowy. Nie należy zapomnieć o masce i fajce do snorkelingu 🤣. Chyba dość jasno napisałam, generalnie mała łódka na dużych falach mówi już samo przez się 😂
Tym oto sposobem ruszamy dzień wcześniej, aby pokonać połowę drogi do Waisai i zatrzymać się na wyspie Kri. Kolejna wyspa, kolejne doświadczenia 😍 Tam ponoć można z łatwością wypatrzyć żółwie podczas snorkelingu. Na Raja Ampat trafiliśmy niski sezon na manty niestety, jest ich mało ale zdarza się, że się pojawiają. Oby… Miałam ogromne szczęście już pierwszego dnia na Arborku zobaczyć wyskakującą mantę z wody na wysokość około 1,5 metra. Niestety Krzysiek usłyszał już już tylko huk gdy wpadała do wody. Wiadomka, że bardziej marzę o popływaniu z nimi ale no cóż, wszystkiego mieć nie można. Wy siedzicie w Polsce a ja przynajmniej mogę być tutaj i cieszyć oczy tymi magicznymi widokami.
Wszędzie chciałoby się zostać dłużej, choć Arborek obeszliśmy już dziesiątki razy w każdą stronę, Rufas to laguna otoczona skałami, tutaj nie ma w ogóle gdzie pójść. Tutaj już samo mieszkanie na lagunie jest czymś woow!
Ok, nieco przydługie ale i tak możnaby więcej, na szczęście net (jakoś) tu działa.
Jeszcze tak na koniec, mam dwie obserwacje. Pierwsza to witanie się i żegnanie składając dłonie w geście modlitewnym, jak w Indiach Namaste, Namaskar a druga – Miejscowi uwielbiają robić sobie zdjęcia z turystami – też jak w Indiach 😊
Jest BOSKO, czekałam na ten moment przez cały ten covidowy czas!
Kri
Rozpoczynamy powrót i płyniemy na Kri. Negocjujemy transport razem z parą hiszpanów nie mówiących nic po angielsku, a chcących płynąć na Gam. Wychodzi nam po 1.1mln na parę.
Benzyna tu podobno bardzo droga, 17tys za litr. Co jakiś czas płynie prom od wyspy do wyspy i rozwozi beczki z benzyną, gdzie zaopatrują się właściciele łodzi: long-boatów i speed-boatów. Negocjowanie cen jakichkolwiek transferów łodziami jest trudne. Niektóre homestaye mają nawet rozpisane cenniki transferów. Zazwyczaj początkowo chcą więcej, ale szybko można zejść do ceny właściwej. Ale nic dalej. Zawsze argumentem jest droga benzyna (choć i tak jest znacznie tańsza niż w Polsce!)
Morze znów dość wzburzone więc po chwili jesteśmy cali mokrzy. Nasz driver sprawnie omija większe fale i długa łódź z dwoma silnikami płynie relatywnie gładko i bez podskoków. Widać praktykę starego Papuasa.
Na Kri mieszkamy w nieco tańszym homestayu za 700tys. Wspinamy się od razu na punkt widokowy (foto) a po lunchu idziemy snorklować wzdłuż całej zatoki (też foto – po lewej stronie wyspy jest rewelacyjna rafa wzdłuż całego wybrzeża). Do homestayu przyjezdza też włoch z hiszpanką którzy zorganizowali cały tydzień codziennie na innej wyspie i mają wynajęta swoją łódź z driverem. Małą, z jednym silnikiem. Następnego dnia mają płynąć na Arborek, następnego na Rufas, a kolejnego na Wayang!!! 3h w jedną stronę ich małą łódką… Sugerujemy aby to jeszcze przemyśleli, ale pewnie już droga na Rufas zrewiduje ich plany.
Sorong
Rano jeszcze snorkeling. Widzimy żółwie i rekiny rafowe. Później płyniemy do Waisai. Koleś z naszego homestaya znalazł nam inną parę wracającą tym samym promem. Dzielimy więc koszty i płacimy 350tys. Dalej prom do Sorong i taxi do hotelu Waigo Splash za długo negocjowane 50tys. Pani nic nie rozumie po angielsku i dostajemy pokój standard za 400tys. Jak się okazuje bez okna więc wracamy do recepcji gdzie pojawia sie managerka mówiąca po angielsku. Proponuje nam special room. Przyzwoity, z oknem i widokiem na morze (który to widok jest bardziej widokiem na parking przyczep ciężarówek a morze jest gdzieś w oddali). Pyta nas o budżet i sama proponuje nam 650tys mówiąc że normalnie kosztuje on 1.2mln. Hotel jest prawie pusty. Bierzemy, włączamy klimę i suszymy wszystkie rzeczy. Wieczorem idziemy na miasto coś zjeść.
Raja Ampat już za nami. Właśnie jesteśmy w Sorong w Papui. Ostatni przystanek na Kri to był świetny strzał. Sama wyspa jak wszędzie… chatki na wodzie typu homestay. Cudowne białe plaże oblane szmaragdowymi i turkusowymi wodami Pacyfiku i coś na co czekałam… ŻÓŁWIE I REKINY! To wreszcie tutaj udało nam się posnorklować z ogromnymi, majestatycznie poruszającymi się w wodzie żółwiami i rekinami rafowymi.. Kri to ponoć „wyspa szczurów”, my nie widzieliśmy żadnego 😊. W wielu pięknych miejscach w życiu już byłam ale to właśnie archipelag Raja Ampat zdecydowanie najbardziej mogę nazwać Ostatnim Rajem. Prawdziwa dzikość, prąd co prawda jest ale nie wszędzie i tylko przez kilka godzin na dobę, oczywiście z generatora (bo z czego by innego 😊).
Słodka woda do mycia – MARZENIE ściętej głowy 😂. Jedynym miejscem, jedyną wyspą na której miałam to cudowne uczucie czystych, pachnących odżywką włosów to moja ukochana, maleńka wysepka Arborek. Potem już były tylko druty na głowie do tego stopnia, że aż bałam się rozpuścić upięty koczek by włosy się nie rozsypały na kawałki z nadmiaru soli i ostrego słońca 🫣
Gwarantuję Wam jednak, że to wszystko nic w zamian za to, ile cudowności otrzymałam. Ile przepięknych widoków jak z pocztówki, Ileż wspaniałej przyrody na tym kawałku piasku i pod wodą. Ileż wrażeń… No i rzeczywiście myślałam, że serce mi pęknie ze smutku gdy wsiadałam na łódź wiozącą nas do Waisai na prom 😓.
Sulawesi
Bierzemy hotelowy transport na lotnisko eleganckim autem. Miał kosztować 150tys ale zapytałem czy może być 100 i było ok. Dalej lot do Makassar i dalej do Palu. Od razu z lotniska odbiera nas nasz prywatny transport do Ampany za 1,25mln. Jedziemy ponad 11h i docieramy koło 4 rano. Prosimy by nas wieźć do hotelu Lawaka choć nie mamy tam żadnej rezerwacji. Recepcja na szczęście czynna i człowiek ogarniający nam transport na nas czeka pomimo późnej nocy. Po części aby odebrać zapłatę za przejazd ale też chyba z chęci pomocy. Hotel duży, całkiem ładny i znów pusty. Negocjujemy cenę 800tys za pokój deluxe za „1.5 doby”.
Ampana
Dzień przerwy w Ampanie. Prom odpływa dopiero jutro. Wygląda jakbyśmy byli tu jedynymi turystami. Lokalizujemy gdzie jest port, pijemy kawę w lokalnej kawiarni. Dziś ostatni dzień internetu przed Togianami więc organizujemy dalsze loty i hotel na Bali. Ostatnia rzecz do zrobienia to wypłata gotówki z bankomatu. Niestety wszystkie piszą nam jakiś error. Szukamy banku gdzie da się wymienić euro i okazuje się że jest network problem i może za godzinę. Wracamy do hotelu moto-rikszą nazywaną tu też tuktukiem. Nie udaje nam się dojść do tego ile przejazd powinien kosztować. 2 razy zapłaciliśmy po 15tys, a kolejne dwa po 40tys. Później ktoś nam powiedział że cena powinna być koło 25tys i już całkiem nam to przestało pasować. Za jakiś czas wracamy do miasta i bankomaty BRI nadal nie działają a w banku owszem wymiana euro jest możliwa ale mamy zagięte banknoty i oferują nam kurs o 5% gorszy bo niby takie mają mniejszą wartość!? Próbujemy ostatniej opcji – znajdujemy bankomat innego banku i… działa! Znów robimy 8 wypłat bo na raz daje maksymalnie 1.25mln. Z workiem banknotów wracamy do hotelu. Wieczorem spotykamy się z Edim z którym korespondujemy już od jakiegoś czasu w sprawie kwatery na Togianach. I tu okazuje się, że jest o wiele więcej opcji niż wyczytaliśmy w internecie. Na Malenge płyniemy publicznym promem ale na powrót dajemy się namówić na znacznie lepszą czasowo opcję powrotu czarterowaną łodzią do Bunty i dalej autem do Luwuk skąd mamy już dalszy lot. Całość za 3mln. Płacimy z góry.
Malenge
Rano kupujemy bilety na prom po 125tys/os i bilecik wstępu na Togiany po 150tys. Publiczny prom okazuje się osobowo towarowy i płyniemy razem z kilkoma kurami, kogutem a także z workami cementu, cukru, ryżu i kto wie czego tam jeszcze. Po ponad 6 godzinach z blisko godzinnym opóźnieniem jesteśmy w Pulau Papan skąd odbiera nas nasz transport do Sandy Bay na Malenge. Sympatyczny manager o chińskich rysach długo studiuje pisma jakie przywieźliśmy mu od Ediego. To chyba aktualna lista nowych gości jacy mają przyjechać.
Rafa #1
Inni wypoczywają (część już wyjechała), a my płyniemy do jeziora meduz i po drodze zatrzymujemy się na rafie 1. Piękna rafa, mnóstwo rybek. Pływanie z nieparzącymi meduzami też jest dość ciekawe. Pierwszy raz mamy możliwość podglądać te niezbyt lubiane zwierzęta w ich naturalnym środowisku i to z tak bliska.
Sandy Bay
Leniwy dzień na wyspie. Morze spokojne. Kolejne osoby wyjeżdżają. Początkowo zajętych było 5 domków, na końcu tylko 2. Znów obserwujemy małpy kradnące rozłupane kokosy zaraz za naszą chatką. Są bardzo płochliwe i utrzymują spory dystans.
Dowiadujemy się skąd w tym miejscu mamy słodką wodę do mycia. Okazuje się, że położone jest około 3km rury przez morze aż do ośrodka Bahia Tomini i dalej około 1km wgłąb wyspy gdzie jest najbliższe ujęcie. Zastanawialiśmy się też jaki stary jest nasz Sandy Bay. Otóż powstał całkiem niedawno, w 2016 (a pobliski Sera Beach w 2014). Wszystko tu wygląda już na leciwe. Morski klimat nie sprzyja jednak drewnianym konstrukcjom…
Luwuk
Dzień w podróży. Najpierw łodzią do Bunty 3.5h i dalej autem do Luwuk 3h. Zatrzymujemy się w hotelu Sarnaka za 550tys.
Sulawesi i wyspa Malenge.
To kolejny RAJ na naszej mapie podróży po Indonezji. Naczytaliśmy się różnych blogów, artykułów i opowieści dziwnych treści jak to trudno się tutaj dostać, ileż wyrzeczeń, niewygód i męczarni. Jak trudno dostępne są Wyspy Togian. Z naszej perspektywy wygląda to nieco inaczej.
Fakt, aby się tam dostać nie wystarczy wsiąść w samolot, wziąć taxi i już po chwili rozpakować walizki. Droga jest rzeczywiście długa i czasem może być dla niektórych „wygodnych” trochę skomplikowana. Zależy skąd wcześniej będzie się leciało. My lecieliśmy z Sorong w Papui do Palu przez Makassar, z Palu do Ampany, prywatnym samochodem z kierowcą. Można też mini busem, jedzie się 10-12 godzin. Przy czym te 12 godzin busem to wątpliwa bardzo sprawa. My samochodem w nocy przy prawie pustej drodze jechaliśmy ponad 10 godzin.
Z Ampany prom (osobowo-towarowy 🤣) płynie 6,5 godziny, wysiadka w Pulau Papan i stamtąd łódką około 15-20 minut na najbardziej odległą wyspę na Togianach – Malenge. Po drodze gdzieś trafi się na nockę więc można powiedzieć, że tak droga jest trochę wyczerpująca i długa ale to jest część podróży! Część w której można poznać nieco i poobserwować tubylców. Można jeszcze dostać się do Gorontalo na północy i stamtąd popłynąć promem nocnym, który płynie tylko 2 razy w tygodniu (o ile warunki pogodowe na to pozwalają) Można też dotrzeć do Luwuk samolotem, wsiąść w umówiony wcześniej prywatny samochód i już po 3 godzinach dotrzeć do Bunty a stamtąd jakieś 3,5 godziny również umówioną wcześniej łodzią do Malenge (uwaga tutaj ryzyko… nigdy nie wiesz jaka łupinka po Ciebie przypłynie i na jakie fale trafisz, tubylcom wystarcza, o zgrozo, jeden silnik!🫣. Musicie jeszcze wiedzieć, że kilkadziesiąt kilometrów pokonuje się tutaj otwartym morzem!)
Aaa i o tej ostatniej opcji w internecie informacji nie znajdziecie. My dowiedzieliśmy się o niej dopiero w drodze na Togiany, będąc już w Ampanie.
Drogi na Sulawesi są w bardzo kiepskim stanie. Trzęsienia ziemi i silne ulewy powodują obrywanie się dróg. Droga Palu-Ampana jest tylko jedna.
Spotkaliśmy mnóstwo cudownych, ciepłych i serdecznych ludzi. Dla nich nie ma bariery językowej nawet, gdy mówi się do nich po angielsku a oni nie rozumieją ani słowa.
Rzeczywiście jeśli jesteś osobą wygodną i szukasz 5* to nie masz co szukać na tych wyspach. Poza fascynującym światem podwodnym, dżunglą i zwierzętami nie znajdziesz tutaj wygód, piwa, luksusów, łabędzi uplecionych z ręczników. Dostaniesz za to coś o wiele cenniejszego. Widoki, które zapadną w pamięci na zawsze oraz przyjaźnie i otwartość Indonezyjczyków, którzy pozostaną w Twoim sercu.
Rozłąka z cywilizacją, internetem i rozmowami telefonicznymi jest tutaj automatyczna ponieważ nie ma sieci telefonicznej ani żadnej innej.
Spędziliśmy 6 cudownych dni, zupełnie w 100% bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Mieszkaliśmy i żyliśmy niemal w jednej, maleńkiej, turkusowej do granic obłędu zatoczce. Cudowne bambusowo-palmowo-tekowe domki na pięknej plaży, powstałej z rozdrobnionych muszli. Bez wioski, bez sklepów i barów. Jedyną możliwością zakwaterowania i posiłków był dla nas Sandy Bay Resort (nie mylić nazwy Resort z 5*, nie ten kierunek). Dżunglą można przejść jeszcze do 2-3 innych takich zatoczek i na tym koniec. Wyspa Malenge ma około 10 km długości ale poza kilkoma homestayami nie ma na niej nic.
Można za to korzystać z wypłynięcia łodzią na snorkeling. Raf tutaj jest sporo i każda kompletnie inna! My byliśmy każdego dnia na innej. Można również wybrać się na jelly fish lake (jezioro meduz). Można popływać z zupełnie nieparzącymi meduzami. Swoją drogą mega doświadczenie 😊
Byliśmy również zobaczyć wioskę na wodzie, zbudowaną na palach. Chodzenie po ich kładkach tylko dla mega odważnych 🫣😅
Jak bardzo bałam się zawsze rekinów i snorklowania na otwartym morzu, tak po Raja Ampat i Togianach KOCHAM! Nauczyłam się tutaj nurkowania z rurką na bezdechu. Długie zatrzymanie oddechu zdecydowanie zawdzięczam jodze 🙏😊
Bali
W Luwuk taxi hotelowe na lotnisko za 70tys. Samolot do Makassar o czasie ale kolejny do Denpasar odwołany. Przebukowali nas na późniejszy, a ten jeszcze dodatkowo opóźniony… Tak więc kolejny prawie cały dzień w podróży i na Bali docieramy późno. Jeszcze taxi lotniskowe za 180tys i kwaterujemy się w Infinity8 na 2 noce (później dokupimy jeszcze 3 noc).
Denpasar
Musimy przedłużyć nasze wizy. Jeszcze nam się nie kończą, ale mamy je tylko na 30 dni, a tu jest okazja. Procedura jest długa i normalnie wymaga minimum 5 dni (roboczych). Ale… za odpowiednią opłatą (niewykluczone, że część jest łapówką dla urzędnika) agencje są w stanie zaoferować super-ekspres! Jednego dnia rano przyjadą do ciebie do hotelu po paszporty (i opłatę), później musisz w połowie dnia pojechać do urzędu imigracyjnego aby dać się sfotografować i pobrać odciski palców, a następnego dnia rano przywiozą ci paszporty z elegancko przedłużonymi wizami 😉
Oddajemy więc paszporty i pożyczamy motorek na 2 dni (za 300tys). Od razu jedziemy do serwisu Sony z obiektywem po czym do Imigrasi dać się sfotografować i pobrać odciski palców. Pod wieczór natomiast na pobliską plażę na której rozłożyły się knajpki ze swoimi stolikami i parasolami. Jemy najdroższą, jak do tej pory w Indonezji kolację 🙂
Jimbaran
Na motorkach zwiedzamy najbardziej na południe wysuniętą część Bali. Ładna plaża, wielkie fale i pełno beach klubów gdzie przy wejściu zabierają każdemu własne butelki z wodą (oddają przy wyjściu) i gdzie zazwyczaj jest opłata za wejście lub minimum spending. Szukamy tylko miejsca gdzie można wypić kawę. Wkońcu dają nam specjalną promocję ale za kawę i tak płacimy prawie po 100tys z jakimś podatkiem i serwisem doliczanymi osobno. Do tego cały czas głośna muzyka. Wieczorem dla kontrastu stołujemy się w lokalnej jadłodajni zaraz koło naszego hotelu i za obiad dla 2os płacimy w sumie 60tys.
Ubud
Rano hotelowe śniadanko (duży wybór) i wykwaterowanie. Dostajemy informację że jednak mamy wolny pokój na 2 kolejne dni (tak, wszystko robimy na ostatnią chwilę 😉 ) w Kubu Bali Baik nieco na północ od Ubud. Cena: 950tys za noc ze śniadaniem. Dość drogo ale domki duże i bardzo ładne. Jedziemy tam Grab-em (lokalny odpowiednik Ubera), po drodze zahaczając o serwis aby odebrać nasz nienaprawiony obiektyw. Jedziemy blisko 3h przez ciągłe korki (za 700tys). Po zakwaterowaniu pożyczamy motorek (wyszło 130tys za 1.5 dnia) i jedziemy do Ubud na market. Wieczorem liczymy dni i wychodzi nam że na Komodo nie ma czasu i wolimy odpuścić warany niż inne miejsca…
W Denpasar spędziliśmy dwa cudowne dni. Udało się nam od miesięcy planowane spotkanie z Kają i Adrianem Stachelek z Our Little Big Adventures. Niezwykłe jest to, że niby się nie znaliśmy wcześniej a kiedy tylko się zobaczyliśmy to tak nam rozmowa się kleiła jakbyśmy znali się całe życie. Na początku plan był aby spotkać się tylko na kawkę gdzieś na mieście ale koniec końców wzięliśmy ten sam hotel co oni i całe dwa dni spędziliśmy w czwórkę. Zagraliśmy nawet w bilarda. Nie grałam ponad 20 lat a nawet nie poszło najgorzej 🤣
Adrian i Kaja mieszkali prawie rok na Bali a teraz znowu ruszają w podróż nim osiądą na Sumatrze. Tworzą przepiękną biżuterię z kokosa, rzemyków, muszelek, kamieni. Unikatowa, przepiękna biżuteria, której już jestem szczęśliwą posiadaczką. Gdy tylko zobaczyłam ich cuda to już wiedziałam, że na jednej bransoletce się nie skończy 🤣. Zrobiłam więc sobie całkiem przyzwoity zapas. Z serca polecam CoCo Art bo dosłownie CUDA robią. Naturalna, ręcznie robiona biżuteria, OBŁĘDNA!
Tegalalang
Śniadanie i wskakujemy na motorek. Pędzimy na bardzo turystyczne tarasy ryżowe w Tegalalang. Tu wstęp 25tys od osoby, huśtawka z pożyczoną suknią 200tys, pożyczenie czapeczki 10tys itd. Ale miejsce ładne i spędzamy tu trochę czasu obserwując przybywającą masę ludzi. Dalej jedziemy do Małpiego lasu w Ubud. Wstęp 100tys/os. Później kawa, jakieś jedzonko, po czym lody za… 120tys za 4 gałki!!! To już przesada. Na koniec Campuhan Ridge Walk. Początkowo nudna ścieżka ale jak zaczynają się zabudowania i pola ryżowe to nawet ładnie. Oczywiście idziemy z tłumem turystów i po raz pierwszy od początku wyjazdu słyszymy polski. Po zmroku powrót w ogromnym korku omijając i wyprzedzając samochody z każdej możliwej strony, jadąc prawidłowo, pod prąd czy pomiędzy autami jadącymi w przeciwne strony.
Jesteśmy w Ubud na Bali. Świątynie, świątynie, świątynie. Pola ryżowe, wodospady, kolory, zapachy… Nawet na motorku zaczynamy śmigać już jak tubylcy. Wyprzedzanie, prawą, lewą, slalomem czy chodnikiem dla nas to już norma 😅
Tirta Empul
Wykwaterowujemy się ale jeszcze chcemy pojechać na cleansing ceremony do świątyni Tirta Empul. Płacimy 350tys/osobe + 50tys/os za wstęp do świątyni. Wczesnym popołudniem ruszamy prywatnym autem do Munduk na północy Bali. 600tys za 3h jazdy w korkach. Kwaterujemy się w Guru Ratna, gdzie wykupiliśmy wcześniej 2 noclegi ze śniadaniem przez booking.com za ok 500tys za 2 noce. Wieczorem organizujemy jeszcze motorek na jutro za 100tys.
MELUKAT – w dużym skrócie jest to rytuał oczyszczania ciała, umysłu i duszy. Melukat jak się uważa na Bali, jest w stanie oczyścić i fizycznie i duchowo, eliminując negatywne siły w ciele, przywołując łaskę zbawienia, uzdrawiania i zbliżenia się do Boga. Znaczenie rytuału podobne jest do oczyszczania w wodach Gangesu w Indiach.
Na ceremonię zabrali nas właściciele hoteliku w którym mieszkaliśmy w Ubud. Pojechaliśmy dzisiaj po śniadaniu w czwórkę ich prywatnym samochodem. Nim weszliśmy do świątyni opowiedziano nam na czym polega rytuał, jego znaczenie i jak będzie przebiegał. Jako, że znam nieco rytuały hinduistyczne w Indiach, znam poszczególne bóstwa, nie była to dla mnie żadna nowość. Co więcej, kiedy wspomnieli o Trimurti a ja im powiedziałam, że jest to Trójca hinduistyczna – w hinduizmie wyobrażenie trzech aspektów boga w formach Brahmy, Wisznu i Śiwy byli zdziwieni i od razu zapytali skąd wiem.
Większość ludzi idących do świątyni i biorących udział w rytuale zupełnie nie ma pojęcia w jakim celu się to robi i co to jest. Widzieliśmy takie zagubione duszyczki. Oprócz oczywiście tubylców było również sporo joginów, którzy doskonale potrafili odnaleźć się na miejscu.
Wchodząc na tereń Pura Tirta Empul należy założyć sarong (przepasać się długą chustą, kawałkiem materiału) obwiązujemy się w pasie kolejnym ale już wąskim pasmem materiału. Tak ubrani idziemy do przebieralni świątynnej i tam zmieniamy ubrania na te, w których będziemy wchodzić do wody. Można mieć drugi sarong na zmianę lub wypożyczyć na miejscu. Ja nie miałam więc zielone ubranko wypożyczyłam. Kobiety zakrywają górę i dół a panowie zostają z nagim torsem przykrywając się od pasa w dół. W trakcie obmywania podchodzimy po kolei do każdego strumienia. Wyjątek stanowią dwa ostatnie. Używane są podczas ceremonii pogrzebowych. Najpierw składamy ręce jak do modlitwy, potem trzykrotnie obmywamy twarz wodą, kolejno trzykrotnie wkładamy głowę pod strumień a na koniec trzy razy nabieramy wody w usta (nie pijemy jej). Tak postępujemy z każdym strumieniem wody do którego podchodzimy. Woda znajdująca się w basenach jest czysta, baseny zasilane są podziemnymi źródłami. Po obmyciu, czyści na ciele i duszy poszliśmy poprosić Boga o pomyślność i to, czego nam potrzeba. Canang Sari to balijski rytuał dziękczynny, który zrobiliśmy zaraz po kąpieli. Złożyliśmy dary w postaci kwiatów i kadzideł.
Aby pójść złożyć podarunek w postaci koszyczka kwiatów i kadzideł znowu trzeba udać się do szatni aby przebrać się w suchy sarong (po świątyni nie poruszamy się w mokrych ubraniach). Zostaliśmy pobłogosławieni i wspólnie pomantrowaliśmy. Do hotelu wróciliśmy około 13.00, gospodarze zamówili nam kierowcę i przez góry, z pięknymi widokami znaleźliśmy się w Munduk (północ wyspy).
Sekumpul
Najpierw jedziemy na wodospad Sekumpul. Ponad godzina jazdy przez górskie serpentyny. Po drodze pełno naciągaczy. Na miejscu nie chcą wpuścić bez wykupienia trekkingu z przewodnikiem za 150tys/os. W końcu okazuje się, że możemy wejść bez trekkingu za 20tys/os. Dochodzimy do punktu widokowego na wodospad no i… kolejna bramka. Dalej tylko z wykupionym trekkingiem. Płacimy i nagle okazuje się że jednak możemy teraz iść bez przewodnika. Wodospady rewelka.
Kolejny punkt programu to instagramowa świątynia Ulun Danu Beratan. Wstęp 75tys/os a wewnątrz świątynka (na uboczu), wielkie obiekty gastronomicze serwujące lunche zorganizowanym wycieczkom, mnóstwo autokarów na parkingu, a nawet plac zabaw i inne atrakcje dla dzieci. Trochę zniesmaczeni wracamy, zatrzymując się na lunch na fajnym i do tego bardzo lokalnym punkcie widokowym planując zatrzymać się jeszcze przy jakimś wodospadzie w naszej okolicy. Z mapy wybieramy Munduk Waterfall i okazuje się równie piękny choć oczywiście mniejszy. Do tego nic nie musimy płacić. Na następny dzień załatwiamy przez masz homestay transport do Denpasar na lotnisko. Obawialiśmy się korków ale finalnie jechaliśmy ok 3 godzin.
Kumai
Miał być szybki transfer na Borneo ale nasz pierwszy lot (do Makassar) odwołali a z tego, na jaki nas przebukowali nie zdążylibyśmy na nasz drugi lot (kupowany osobno)… Byliśmy na lotnisku wcześnie i zamiast na późniejszy zmienili nam jednak przebukowanie na wcześniejszy. Ucieszeni wylecieliśmy do Jakarty o czasie, a tu okazuje się że nasz drugi lot do Pangkalan Bun jest opóźniony o 3h niby „for security”. Zastanawiamy się jakie dziury muszą jeszcze zakleić taśmą…
Czekając na samolot szukam jakiejś wycieczki klotokiem na następne dni. Piszę na WhatsApp i z grubsza dogaduję. W końcu lecimy, za taxi do Kumai płacimy 180tys i docieramy do hotelu Majid gdzie Lisa już na nas czeka z ofertą wycieczek. 1,2,3,4 dniowe, jakie chcemy. Decydujemy się dwa-dni-jedna-noc, co później okazało się doskonałym wyborem. Nie mieliśmy ani niedosytu ani przesytu. Płacimy dużo bo 3.75mln za os. Ale to i tak sporo taniej od ofert jakie można znaleźć w internecie. Cały klotok mamy dla siebie, tzn płyniemy my i 4 osoby obsługi. Za tą noc w hotelu nie płacimy.
Sekonyer
Po 9 rano wypływamy klotokiem (łódką która jest wyższa-niż-szersza i jest napędzana charakterystycznie klekoczącym starym silnikiem). Sniadanie, lunch, orangutany, nocny trekking (spacer) po dżungli (ścieżką), kolacja przy świecach na deku i spać.
Orangutany to gatunek krytycznie zagrożony! Dziko występują tylko na Borneo i na Sumatrze. Turysta zobaczy je wyłącznie w tzw. centrach rehabilitacji. Orangutany odzyskane z niewoli, albo osierocone były tu przystosowywane do życia na wolności i wypuszczane. Dziś już nie są, ale te wypuszczone kiedyś są nadal regularnie dokarmiane w tzw. feeding centres. I to są miejsca do których zabiera się turystów. Spotkanie z pól-dzikim orangutanem jest prawie pewne, choć park zastrzega, że gdy w lesie jest dużo owoców to małpy mogą wcale nie przyjść w porze karmienia. Są kontrowersje na temat całego tego przedsięwzięcia (np. czy nie funkcjonuje to już wyłącznie dla kasy ściąganej z turystów) ale zwierzęta robią co chcą i nie siedzą w końcu w klatkach. Pracownicy parku znają je wszystkie i nadają im nawet imiona.
Camp Leakey
Budzimy się przed 6, jemy śniadanie i równocześnie obserwujemy małpy skaczące z drzewa na drzewo. Nie orangutany, te są dość ciężkie i zazwyczaj wychylają się przeginając drzewo pod swoim ciężarem, po czym łapią się gałęzi kolejnego drzewa i spokojnie przechodzą. Ale są tu też inne gatunki, których skoki są bardzo efektowne! Widzimy bohatera memów – nosacza sundajskiego (proboscis monkey). Gatunek endemiczny z Borneo, również zagrożony…
Po śniadaniu płyniemy do kolejnego feeding center ale tu pojawia się tylko jeden, bardziej leciwy osobnik. Wracamy na lunch i przed nami ostatni punkt – Camp Leakey (naszym zdaniem jest najlepszy i jedyny do którego docierają wycieczki jednodniowe speed-boatem). Po 16tej w korku klotoków ruszamy w drogę powrotną. Można powiedzieć że to wycieczka all-inclusive…
Do Kumai docieramy po zmroku i zostajemy w hotelu Majid za 300tys. Tutaj cena nieadekwatna do jakości…
Tua Pejat
Rano podrzucają nas do portu, kupujemy bilety po 350tys/os na Mentawai Fast i płyniemy. Duże zafalowanie i prom płynie w sumie godzinę dłużej niż powinien. Do tego czekamy godzinę na wyładunek wszystkich bagaży. Pieszo idziemy do homestaya Crow’s Nest. Zostajemy 3 noce po 600tys i jeszcze tego dnia pożyczamy motorek i zwiedzamy okolicę. Jest niedziela i przy plażach lokalne pikniki i karaoke jedno na drugim.
Sipora
Kupujemy wycieczkę łodzią na pobliskie małe wysepki za 600tys na pół dnia. Jest wiatr i fala a przy najbardziej znanym ze zdjęć miejscu z charakterystycznymi 3 palmami nie ma wody bo jest odpływ. Do tego wita nas z daleka ujadanie watahy psów. Kąpać się nie da bo dużo meduz, więc spędzamy czas na robieniu zdjęć. Anetka ma dziś urodziny! Tort jest, ale tutaj symboliczna świeczka w jack-frucie 🙂
Mapadegat
Po śniadaniu jedziemy na okoliczną plażę – dziką za Mapadegat. Ciągnie się w nieskończoność. Dzika, pusta, bez śmieci, z palmami. Później szwendamy się po okolicy.
Mentawaje, Sumatra Zachodnia – kolejny RAJ na naszej mapie podróży. Kolejny i niestety ostatni. 5 tygodni minęło zupełnie niepostrzeżenie. Tyle chcieliśmy zobaczyć, sporo było planów a w trakcie podróży i tak wszystko się zmieniało. Nie lubimy pobytów i wakacji w tzw „gwiazdkach”, zamiast chlorowanej niezdrowej wody w basenie zawsze wybierzemy naturę i morze. Zamiast miast – dzikość i dżunglę, zamiast jedzenia w luksosowych restauracjach – lokalne knajpki. Zamiast sączenia drinków z palemką – zimne piwko z tubylcami. Zamiast widoków na miasto z wieży Eiffla – widoki na ocean z klifu na który trzeba się wdrapać itp…
Nie da się poznać kultury, religii czy samych ludzi w miejscu w którym ich praca to usługiwanie turystom. Trzeba z nimi spędzać sporo czasu, mieszkać u nich czy z nimi.
Nasza podróż cała była dzikością i brakiem komercji. Nawet na bardzo turystycznym Bali szukaliśmy miejsc nietkniętych przez turystykę, niezadeptanych. Mentawaje jednak to absolutny szok dla nas. Spotkaliśmy tutaj zaledwie kilku turystów. Surferów, którzy na Siporę przypływali po piwo bo w resortach na innych wyspach było im za drogo, ano i nie było nikogo poza nimi i kilkoma osobami z obsługi 😅. Poza tym Sipora na której jesteśmy jest bardzo ale to bardzo nieturystyczna. Nie ma tutaj ani jednej knajpki w stylu europejskim, nie ma sklepików z pamiątkami, ciuchów które możesz przywieźć. Na tutejszych plażach nie będziesz mogła opalać się w bikini (no chyba że z szortami), nie wypożyczysz leżaka i parasolki. Nie zrobisz wielu innych rzeczy o których być może marzysz będąc turystą. Jeśli jednak jesteś podróżnikiem i backpackersem, podróżujesz z plecakiem i nie szukasz luksusów, to warto tu zajrzeć. Przypłynąć można szybkim promem z Padang, który kursuje 4 razy w tygodniu i płynie 3,5 godz. No chyba, że na morzu jest silny wiatr, to nie płynie wcale. Można też przypłynąć promem nocnym ale ten płynie niemal całą noc. Jeśli wiatr jest zbyt silny – hmm nooo, też cóż… nie płynie wcale. Mamy jeszcze samolot – musi być malutki bo z tego, co się dowiedzieliśmy wydostać się stąd samolotem można dopiero za miesiąc 🤣. Pewnie w obie strony jest to samo! Ten lata dwa razy w tyg. Ponoć tak jak promy bywa odwoływany. Może się więc zdarzyć, że chcesz wydostać się z wyspy bo masz lot powrotny do domu (jak my) ale jeśli pogoda się pogorszy, to sorry – masz dłuższe wakacje. Planowo mamy wracać z Sipory jutro ale kto wie co będzie? 😂
Poza tym, sama wyspa – na 100% nie dla każdego! Czy dla Ciebie?
Jeśli jesteś zaawansowanym surferem – zdecydowanie tak!
Jeśli jesteś typem odkrywcy, nie boisz się przygód – zdecydowanie tak! Bierzesz motor i zjeżdżasz całą wyspę, my wjechaliśmy w każdą dziurę 🤣
Jeśli szukasz totalnego spokoju i relaksu – of course.
Kochasz białe jak kreda dzikie plaże z palmami? Przyjeżdżaj!
Jeśli nie wkurza Cię, że ktoś nie zorganizuje Twojego czasu za Ciebie? Cudo!
Jeśli jednak liczysz na to, że wszystko ułożysz sobie w głowie i tak właśnie będzie to zostań lepiej w domu albo poleć gdzieś indziej.
Jeśli musisz za wszelką cenę każdego dnia pływać w morzu – rozczaruję Cię, ostre rafy blisko brzegu to jeszcze nic w porównaniu z tym, że może tak być że do wody nie wejdziesz ani razu w przeciągu tygodnia ze względu na parzące meduzy. Ja nie weszłam dalej niż do ud i miałam dwa niewielkie poparzenia ale bez paniki. Trochę popiekło ale od tego się nie umiera.
Meduzy nie są tutaj cały czas żeby było jasne 😅. Lokalni mówią, że to brak deszczu od miesiąca. W Grecji kiedyś również słyszałam w takiej sytuacji to samo ale nie jestem fachowcem więc nie podam realnego powodu. Zwykliśmy wierzyć, że ktoś kto tu mieszka całe życie wie co mówi.
Planowaliśmy posnorkelować i też nie pykło.
Jeśli szukasz hoteli all, znajdziesz takie „resorty” na maleńkich wysepkach obok ale tam jest tylko resort, plaża i cisza 🤣 przy czym resort to nie kompleks hoteli a niewielki, drewniany domek.
Wszystko zdążysz tam zwiedzić w 10 min. Ceny oczywiście z KOSMOSU ale jest bajecznie 😊.
Jeśli nie poprowadzisz sam małego motorka ani nie wsiądziesz do małej łódki z jednym silnikiem to zobaczysz tyle, ile dasz radę obejść w 30 st upale i sporej wilgotności powietrza.
Zdecydowanie bardziej polecimy tę wyspę globtroterom niż tym, którzy jeżdżą na pobyty zorganizowane typu all i gwiazdki.
Dla mnie zdecydowanie największym minusem tej wyspy ale i całej Indonezji jest jedzenie. Niestety ryż smażony, makaron smażony, sztuczne, chemiczne sosy z butelek. Cała masa oleju palmowego i węglowodany. Warzywa, niezbyt duży wybór a jeśli już są to w malutkich ilościach jako dodatek. Warzywniaczki są ale wiele „liści” czy innych ciekawych roślin nawet nie wiesz jak przyrządzić 😊 Ja kupuję owoce i pomidory, myję w wodzie butelkowanej i jem na surowo.
Jeśli ktoś patrzy na to co je jak ja, to muszę przyznać że będzie ciężko.
Mamy tutaj jeszcze dla urozmaicenia trzęsienia ziemi i w zasadzie zawcze związane z tym ryzyko tsunami.
Pamięta ktoś film o tsunami w Tajlandii w 2004 roku? Pewnie mało kto wie, że najwięcej ofiar było nie w Tajlandii a na Oceanie Indyjskim w pobliżu zachodniego wybrzeża północnej Sumatry gdzie było 230 tys ofiar!
Po tym zdarzeniu zamontowano systemy wczesnego wykrywania takiego ryzyka ale wiadomo, że jeśli epicentrum znajdzie się bardzo blisko to ktoś jeszcze musi szybko zareagować, odpowiednio zinterpretować i przesłać informacje dalej. Taki system ma ogromne znaczenie i sens szczególnie w przypadku, gdy jest czas na ucieczkę. Tutaj wszędzie znajdują się znaki informujące w którą stronę się udać jeśli będzie to konieczne. W razie ewakuacji wyją syreny i wtedy jak najszybciej trzeba przenieść się na wzniesienie (górę).
Ostatnie dwie noce wyjątkowo nocujemy na wzgórzu ale z wyboru zawsze mieszkaliśmy w domkach na wodzie lub plaży.
Nie zawsze czułam mega komfort psychiczny ale przecież nie można tym żyć bo i na plażę bym nie wyszła 🤣
Jest jeszcze jedna nieprzyjemna sprawa. Palenie plastiku. Pod wieczór wszędzie w Indonezji unosi się dym i smród ogromnej trucizny wydzielanej ze spalania plastikowych butelek i opakowań. Tutaj serio chciałabym wiele napisać ale i tak już pewnie mało kto dobrnie do końca z tym wpisem.
Tak czy siak, kocham Indonezję, uwielbiam tych ludzi a widoki, dzikość i natura są tutaj na skalę światową.
Coś czuję, że będziemy tu wracać.
Padang
Żal nam wyjeżdżać, ale zaczynamy powrót. Jeszcze ostatnia kawa i sok na plaży, oddajemy motorek i jedziemy na prom. Na szczęście pogoda dobra i wszystko płynie zgodnie z planem. Płynie, ale nie leci – sprawdzam maile i nasz jutrzejszy lot do Jakarty jest odwołany a linia lotnicza nie oferuje żadnego innego w zamian. Na szczęście w tym kraju z każdego miejsca w każde jest wiele lotów każdego dnia, więc udaje nam się kupić inny. Niestety znacznie droższy, ale nie wybrzydzamy. Prom do Padang płynie zgodnie z rozkładem, bierzemy Graba za około 100tys i jedziemy do hotelu już zaraz obok lotniska.
Jakarta
Mamy sporo godzin do samolotu, więc zostawiamy bagaże w przechowalni na lotnisku i jedziemy do centrum. Przemierzamy Glodok – chińską dzielnicę i dalej Kota Tua. Duże miasto, co tu dużo mówić. Mieszanka szklanych wieżowców i slumsów. Są może ze 34 stopnie ciepła, ale nie robi to na nas wrażenia, nie po takim czasie 🙂 Co można powiedzieć, to że tak tutaj, jak i w całej Indonezji czujemy się całkowicie bezpiecznie nawet zapuszczając się w najgłębsze zakamarki biednych dzielnic. Nikt się krzywo nie popatrzy, każdy się uśmiechnie i przywita. Niesamowity kraj, niesamowici ludzie!
Pekin
Pekin – ostatni przystanek.
Mieliśmy 19 godzin na tranzyt do Polski. Stwierdziliśmy, że tym razem nie będziemy koczować na lotnisku choćby nie wiem co! Tym razem udało się. Mieliśmy ambitny plan aby dostać się na Mur Chiński a potem zakupić naszą ulubioną zieloną herbatę jaśminową. Niestety w Pekinie hucznie obchodzono Święto Narodowe, która trwa aż do 7.10. Tłumy w mieście były tak straszne, że nie było to realne aby przedostać się ze stacji metra na przystanek autobusowy. Próbowaliśmy przebić się przez tłum ale niestety bezskutecznie. Skoro jedno nie wypaliło, to wdrażamy zapasowy plan. Świątynia Nieba -Tiāntán. Jakimś cudem udało się. Niestety, wchodząc do parku znowu zobaczyliśmy miliony krzykliwych dość Chińczyków. Przez sam park znowu szliśmy jak w pochodzie 1-szo majowym. Szlag nas trafiał. Zrobiłam więc z daleka kilka zdjęć i… nogi za pas!. Do teraz nie możemy pojąć jak im się chce stać w kolejce 3-4 godziny tylko po to, aby wejść na placyk świątynki i z bliska zrobić jakieś „dziwne” zdjęcie. Dziwne bo oni zawsze focą się w jakichś dziwnych a czasem i niezrozumiałych pozycjach 🤣 Nie wspomnę już o wejściu do sali modlitw bo tam pewnie nie weszła w tym dniu przynajmniej połowa z nich.
Lubimy podróżować i obserwować ludzi. Czasem sporo się od nich uczymy. Dowiadujemy jak np w danym miejscu należy się zachować. Już kiedy przed kilku laty byliśmy w Chinach zaobserwowaliśmy, że u Chińczyków płci męskiej panuje moda na noszenie damskiej torebki. Serio, serio!
Na początku pomyśleliśmy, że noszą torebkę swojej partnerce. Niedługo potem zrozumieliśmy, że tak, czasem noszą torebkę swojej dziewczyny czy żony ale drugą – również damską noszą swoją! 🙃
Mamy wiele swoich różnych obserwacji ale chyba musiałabym zacząć pisać książki podróżnicze o miejscach, które widzieliśmy aby przekazać Wam wszystko. Generalnie po Indonezji i tych fantastycznych, miłych i ciepłych ludziach Chiny znowu zastały nas wyuczoną powagą i działaniem jak z użyciem pilota ludzi. Nie powiem, w sklepach, kasach biletowych czy kawiarniach ludzie są mili jeśli zapytamy o coś. Do dnia dzisiejszego, nawet w stolicy po angielsku mówi tak niewielu ludzi, że to jest aż niemożliwe, ani podstaw, dosłownie nic. Pomijam już, że w miejscach turystycznych tak jest, ale żeby na lotnisku? Byliśmy świadkami, gdzie pan pogranicznik nie był w stanie porozumieć się z Rosjanką jadącą do córki do Pekinu. Próbowaliśmy im nawet pomóc ale bezskutecznie. O ile Rosjanka znała kilka słów, o tyle gostek – urzędnik zero, nic. Współczuję kobiecie bardzo. Obsługa lotniska, nawet ta mówiąca po angielsku była oschła lub wręcz czasem nieprzyjemna. Potrafili „czepiać” się dosłownie najmniejszej drobnostki. Generalnie po Indo stwierdziliśmy, że prawie jak na lotnisku w Katowicach 🤣. Z tą tylko różnicą, że w Kato obsługa mówi dobrze po angielsku.
Ceny w Pekinie są tak trochę hmm… z kosmosu! Za taksówkę płaciliśmy mniej niż za kawę 😛
Generalnie miasto nowoczesne, niektóre dzielnice rzeczywiście ładne. Największe wrażenie zrobiło na mnie nocą. Genialnie skomunikowane. Ceny jedzenia czy ciuchów jednak powalają z nóg. Aby kupić naszą ulubioną herbatę przemierzyliśmy stolicę taksówkami, metrem, pociągami i najwięcej to chyba pieszo. Zrobiliśmy 24 km na nogach 😝 Niby wszyscy ją piją ale aby ją dostać to rzeczywiście trzeba dokładnie wiedzieć gdzie. Nie ma jej w każdym napotkanym spożywczaku.
Herbatę wreszcie udało się kupić ale… to jest najdroższa herbatą jaką w życiu kupiłam. Za kg smoczych pereł (tak się nazywa) w najtańszym sklepie płaci się 900 juanów czyli jedyne 549zł!. Kupiliśmy więc trochę mniej 😅.
Jeśli chcesz o coś zapytać to ściągnij sobie koniecznie translator offline. Bazowałam na tym cały czas i działa wszędzie. Zawsze moja pierwsza próba zamówienia czegoś czy zapytania o coś była oczywiście po angielsku. Jak widziałam, że ni w ząb nie kumają, to pytałam czy mówi po angielsku. Czasem pokiwał czy odpowiedziała Yes ale nieee, tu jeszcze się nie ciesz bo kiedy się rozkręcisz – napotkasz mur. Nawet jeśli coś potrafią, to powiedzieć yes i zrozumieć thank you. Z pomocą zawsze przyjdzie translator oczywiście.