Meksyk | Jukatan 2022

Relacja filmowa

Dziennik Podróży
2021
26 grudnia

Cancún

Cancún
Meksyk to w tym roku popularny kierunek. Brak restrykcji, brak ograniczeń wjazdowych, brak zbędnych testów, dodatkowych paszportów, itp. Od dawna chcieliśmy odwiedzić Jukatan, więc pomyśleliśmy, że to właśnie ten czas. Mieliśmy wątpliwości odnośnie terminu świąteczno-noworocznego (jak się okazało słusznie) ale urlop w tym terminie był niejako wymuszony więc zadecydowaliśmy, że ruszamy!
Nasz samolot (bezpośredni Poznań – Cancún) przylatuje późno, już po ciemku. Na lotnisku próbujemy wypłacić trochę lokalnej waluty z bankomatu, ale wszystkie albo nie działają albo odmawiają współpracy. Za taxi do centrum wszyscy zgodnie chcą 67usd! Albo oszustwo, albo cena świąteczno-nocna, nie wiemy. Sprawdzaliśmy wcześniej i oficjalny lotniskowy cennik mówił o zupełnie innych kwotach. Ale są jeszcze autobusy, więc kupujemy bilety po ~100mxp/os (20zł). Nasz Revolut działa – dobry znak 🙂 Podróż do centrum trochę trwa i zatrzymujemy się jeszcze na innych terminalach ale w końcu już koło północy docieramy do hotelu który zabukowaliśmy jeszcze z domu. Jest przyjemnie ciepło 🙂
27 grudnia

Cancún

Cancún

Pierwszy dzień taki akurat na aklimatyzację. Chodzimy po mieście, jedziemy miejskim autobusem do plaży. Później załatwiamy wynajem samochodu (przez internet było drogo). Na miejscu znajdujemy auto w niższej cenie, ale nie ma opcji pełnego ubezpieczenia na którym nam zależy dla świętego spokoju. Finalnie wypożyczamy w „sieciówce” w takiej samej cenie jakie wcześniej widzieliśmy w internecie – drogo…
Z daleka przyglądamy się hotelom w Zona Hotelera i zastanawiamy się jak można przyjeżdżać do takich betonowych molochów. To nie dla nas.

28 grudnia

Verde Lucero

Verde Lucero

Odbieramy nasze auto i ruszamy w drogę 🙂
Chodząc po mieście miało się wrażenie, że wszyscy pędzą i tylko chcą nieuważnego pieszego rozjechać! Ale zza kierownicy wszystko wygląda inaczej. Meksykanie okazują się jeździć spokojnie i wcale nie tak szybko. Aklimatyzacja za kółkiem jest więc natychmiastowa 🙂
Pierwsze co chcemy zrobić to uciec z dużego miasta. Kierujemy się na południe i nasz pierwszy cel to nasza pierwsza cenota – Verde Lucero. Opłata za wejście wyjątkowo wysoka w porównaniu z innymi (300mxp/os) ale miejsce jest całkiem przyjemne i woda krystaliczna.
Później jedziemy wzdłuż wybrzeża zatrzymując się co jakiś czas w napotkanych miasteczkach, aż docieramy w okolice Tulum. Już wiemy, że jesteśmy w szczycie szczytu sezonu. Nie ma mowy jechać gdzie oczy poniosą i szukać noclegu na miejscu. Nie ma nic wolnego! Absolutnie nic. Próbujemy szukać w internecie i dostępne są tylko pojedyncze miejsca, zazwyczaj mało atrakcyjne, za to w cenach zupełnie nieadekwatnych. Dziś śpimy w jakimś motelu przy autostradzie. Nie ma mowy o czymś choćby w okolicy morza.

29 grudnia

Tulum

Tulum

Dopiero 3 dni podróżowania, niewiele więc o Meksyku możemy na tę chwilę powiedzieć, poza tym że zdecydowanie kraj nie należy do tanich. Jedzenie, noclegi – drogooo, wypożyczenie samochodu – bardzo drogo! Istna komercja, „bloki” na bardzo wąskich plażach, niektóre luksusowe hotele leżą przy nieco szerszych plażach ale naszym zdaniem d..y nie urywają i mega cieszymy się że to nie nasz styl podróżowania! Na ten moment wyruszyliśmy z Cancún, potem Playa del Carmen, Akumal, dziś Tulum (bardzo celebryckie ale rzeczywiście ładne, z klimatem choć ceny z kosmosu – dla przykładu ogórkowa margarita 40 zł!!!, kawa od 20zł. Piwo Corona od 8zł. Cenoty piękne, woda krystaliczna, wejście około 60zł/os, niektóre cenoty tylko z przewodnikiem, płacisz 60-80zł po przeliczeniu i Cię przegonią. 15 min tu, 5 tam, 10 tam i wychodzimy. Park tematyczny z widokiem na lagunę „jedyne” 500zł/os, noclegi od 280zł za pokój na zadupiu, jeśli bez łazienki prywatnej uda się być może zamknąć w 180zł (daleko od morza oczywiście).
Od jutra przemieszczamy się bardziej na południe, w kierunku Chiapas, po drodze jeszcze kilka miejsc do zobaczenia. Pozostałości archeologiczne Majów, laguny, cenoty itp. Może później, w górach coś bardziej nas urzeknie, kto wie. Zobaczymy i nie zamykamy się na to, co nas czeka. Temperatura przyjemna – 30st, morze ładne 🙂

— Anetka

30 grudnia

Bacalar

Bacalar

Rano szybka wizyta w ruinach stanowiska archeologicznego Tulum skoro już tu jesteśmy (80mxp/os wejście +100mxp za parking). Kolejka do kasy jest dość duża, ale godzinę później kiedy wychodzimy jest już kosmiczna!

W południe ruszamy do Bacalar nad jezioro. Wieczorkiem robimy wypad do miasteczka Bacalar, kosztujemy pierwszy raz marquesitas (lokalny specjał, cienki kruchy jakby naleśnik wypełniony skondensowanym mlekiem, nutellą, serem, czy czym kto sobie zażyczy), w końcu trafiamy do baru / knajpki / lodziarni(?) o wdzięcznej nazwie „I Scream Bar”. Zgodnie stwierdzamy, że obsługa jest najbardziej wyluzowaną obsługą (i robiącą przy tym niezły show) jaką widzieliśmy w całym Meksyku! Można tylko polecić. Drinki na happy-hours też 🙂

Zainspirowana postem Martyny Wojciechowskiej chciałam to miejsce zobaczyć. Wiedziałam, że mamy z Martyną podobny styl podróżowania i podobne rzeczy nam się podobają. Obie nie lubimy komercji i kurortów. Obie niemal identycznie podchodzimy do zwiedzania i zaprzyjaźniania się ale przede wszystkim poznawania mieszkańców kraju w którym jestem oraz ich kultury i religii. Bycie podróżnikiem to zdecydowanie nie to samo, co odpoczynek i wycieczki zakupione w kurorcie all inclusive. Obecnie jesteśmy nad pięknym zielono-turkusowym jeziorkiem Bacalar w eko campingu. Tutaj nie ma już „walizkowych” turystów szukających luksusów i butików z drogimi ciuchami.
Chodzimy boso, mieszkamy w pięknym, kolorowym, mini eko hosteliku nad samiusieńkim jeziorkiem. Być może to tutaj nawet spędzimy Sylwestra 🙂
Koszt noclegu w pokoiku z łazienką to po przeliczeniu z pesos 180zł – najtańszy i najpiękniejszy jaki mieliśmy. Jedzenie w cenach bardzo podobnych do Cancún czy innych turystycznych miejsc. Im dalej na południe, tym bardziej zaczyna nam się podobać ale…
1. Bez języka hiszpańskiego w większości miejsc (poza kurortami) się nie dogadasz, no nie, sorry. No chyba, że kupujesz coco i pokażesz palcem. Gorzej jeśli chcesz zapytać o coś.
2. Bez samochodu nie jest możliwe, by w dwa tygodnie przejechać tak ogromny odcinek drogi jaki zaplanowaliśmy i tyle rzeczy zobaczyć.
3. Mieszkając w jednym miejscu w hotelu niestety zobaczysz tylko to, co jest w miarę blisko.
Wniosek? Jedź sam ale zapomnij, że wydasz o wiele mniej niż na all ani podobnie co np w Azji. Nie, nie tutaj, nastaw się na nieustanne wybieranie kasy z bankomatu.”

— Anetka

31 grudnia

Palenque

Palenque

Rano wycieczka łodzią po jeziorze Bacalar. Laguna 7 kolorów i cenoty w dnie jeziora (250mxp/os). Te cenoty to takie dziury w dnie jeziora, które widać tylko w taki sposób, że woda jest ciemniejsza (bo głęboko). Stąd tyle kolorów. Samo jezioro zupełnie nie ma koloru jeziora, raczej wygląda jak piękne turkusowe morze!

Krótko po południu ruszamy w długą drogę (około 6h) do Palenque w stanie Chiapas. Jedzie się dobrze, drogi puste. Za sobą mamy pierwsze kontrole policyjne. Miło i bezproblemowo – język hiszpański się przydaje.
Wieczór sylwestrowy spędzamy przemieszczając się między restauracjami i barami. Często słychać grającą cumbię – to nam się podoba!
Siedząc przy jakimś drinku na pięterku na barowym tarasie obserwujemy podjeżdżające auto parkujące przy chodniku wybitnie krzywo. Drzwi się otwierają i wytacza się kierowca ledwo trzymając się na nogach. Z auta wychodzą też dwie ładnie ubrane kobiety (matka i córka?) i wszyscy racem zmierzają do naszej knajpki, siadają przy stoliku i coś zamawiają. Odświętnie, w końcu to Sylwester 🙂
Obok siedzi inna duża grupa, jakby duża rodzina, tak ze 20 osób. Młodzi, starzy i całkiem starzy. Niektórzy ubrani elegancko na ludowo, inni w dresie. Jedzą, piją, tańczą do cumbii.
O północy bacznie obserwujemy jakie są lokalne zwyczaje i… wszystko tak jak u nas. Życzenia, toasty, ktoś w mieście odpala fajerwerki. Zaczynamy rok 2022!

2022
1 stycznia

Palenque

Palenque

Dziś dzień wodospadów. Najpierw Cascadas Roberto Barrios (wejście 30mxp/os + wcześniej 10mxp/os za przejazd drogą). Dalej Agua Azul (20mxp/os za drogę i 30mxp/os za wejście). Na koniec Misol Ha (i znów 10mxp/os myto, 20mxp/os wejście i jeszcze dodatkowe 10mxp/os za wejście do jaskini z wodospadem).

Nowy Rok spędzony na wodospadach, w dżungli, pływając w turkusowych wodach przepięknych i czystych rzek przy czym robiąc setki fantastycznych zdjęć. Region Chiapas zdecydowanie warto odwiedzić! Jeśli nie dla Ciebie plażowanie a wolisz podziwiać piękno przyrody, to już wiesz że musisz tu być! Widoki lasów palmowych, porośniętych dzikimi pnączami i wzgórza z bujną roślinnością tutaj zapierają dech w piersiach. Naszą bazą wypadową było Palenque – miasteczko wpisane na listę Pueblos Magicos (magiczne miasta), według nas samo Palenque takie sobie ale już wodospady w okolicach to MAGIA. Pierwsze wodospady na jakich byliśmy i nas osobiście urzekły najbardziej (bo zupełnie bez turystów i dość niekomercyjne) to:
1. Cascadas Roberto Barrios (21km od Palenque). Tutaj można kąpać się i zjeżdżać na tyłku po skałach, można też skakać do wody.
2. Misol-Ha (po drodze do kolejnego Aqua Azul) to z kolei jeden spory 30 metrowy wodospad wpadający do jeziorka w którym również można pływać.
3. Najbardziej rozreklamowany w przewodnikach i w biurach turystycznych Aqua Azul oddalony o 64 km od Palenque to kilka kaskad, super widoczki ale kąpiel tylko w wyznaczonych miejscach. Mega komercyjne, ze straganami i z barami.
Co nas zaskoczyło…
Po drodze do wodospadów zatrzymują Cię jacyś ludzie, w nieoznakowanych punktach i chcą opłatę za drogę bo jak mówią „jest lepsza” – nie zauważyliśmy niczego lepszego poza milionem topas (u nas mówimy śpiący policjant), tutaj jednak topasy są totalnie nieoznakowane, są wręcz niewidoczne, ograniczenie do 60km/h i jak nie zauważysz, to… fruniesz a i może nie masz kół w aucie. Kolejna sytuacja – jakieś kobiety ze sznurem zagradzają Ci drogą (jak u nas bramki weselne) i każą Ci kupować jakieś swoje owoce. Dalej zatrzymuje Cię znowu ktoś i mówi że opłata za drogę wjazdową do Parku, jedziesz 50 metrów i znowu opłata – tym razem za Park (rezerwat). Amen – jesteśmy. Widoczki i kąpiel wynagradzają wszystko.
Adiós Amigos! Teraz czas spełnić kolejne marzenie. Ciekawe czy się uda.

— Anetka

2 stycznia

Isla Arena

Isla Arena

Zdecydowanie za szybko, ale musimy opuścić Chiapas i wracać na północ do Jukatanu. Na naszej mapce mieliśmy jeszcze wiele punktów które chcieliśmy tu odwiedzić, ale niedoszacowaliśmy czasu przejazdów w tym rejonie. Odległości niby nie takie duże, ale google mapy pokazują co pokazują… Nigdzie głębiej nie możemy się zapuszczać bo nie zdążymy. Wielka szkoda… 🙁

Wstajemy dość wcześnie i spędzamy prawie cały dzień w aucie jadąc w stronę Celestún, a finalnie trafiamy na zapomnianą mikro wysepkę Isla Arena i wynajmujemy cabañas na samej plaży. Spotykamy tam parę podróżników, on Anglik, ona Włoszka. Anglik podsumowuje z entuzjazmem – tu zupełnie nic nie ma, jest pięknie!

3 stycznia

Celestún

Celestún

Miała być wycieczka łodzią w poszukiwaniu flamingów. Najpierw rano, później przed południem. Ale morza nie ma bo jest odpływ… Czyżby nie można było tego przewidzieć? Już straciliśmy nadzieję i zbieramy się do odjazdu aż dowiadujemy się, że możemy sami pojechać do Celestún i tam na pewno można wynająć łódkę i flamingi zobaczyć. W sumie nie nadkładamy za bardzo w ten sposób drogi, więc postanawiamy spróbować. Cała ta Isla Arena wyszła nam trochę przypadkiem. Szukaliśmy jakiejś kwatery w Celestún ale nie było nic wolnego. Wyspa na którą trafiliśmy kilometrowo jest bardzo blisko (morzem), ale drogami trzeba zrobić ogromne koło. Najpierw kilkadziesiąt kilometrów prostą, wąską drogą przez namorzyny, póżniej przez wioski drogą która czas swojej świetności ma dawno za sobą i prawie znika od czasu do czasu. Ale dojeżdżamy i łódki wożące na oglądanie flamingów faktycznie są. Jest też kasa i cennik – 1800mxp za łódkę dla max 6 osób. Od razu pojawia się przewodnik i oferuje nam swoje usługi jako english speaking guide. Nam i jeszcze innej 4-osobowej rodzinie. W sumie jest nasz szóstka – idealnie. Wspomniana rodzina mówi, że nie potrzebuje anglojęzycznego przewodnika. Ja mówię, że my też nie i przewodnik daje spokój. Pytam skąd jesteście? Z Hiszpanii. OK… to ja nie będę za bardzo szpanować moim hiszpańskim 🙂
Kupujemy bilety w kasie – wychodzi 300mxp/os. Flamingi są! W dużej ilości 🙂
Później jeszcze jazda do Chichén Itzá.

4 stycznia

Chichén Itzá

Chichén Itzá

Rano zbieramy się bez zbędnego ociągania i jedziemy w stronę stanowiska archeologicznego. Parking oczywiście płatny (60mxp) i same ruiny też płatne i to niemało (540mxp/os). Okazuje się, że jednak nie jesteśmy wystarczająco wcześnie bo kolejka do kas jest już ogromna. Ruiny jak to ruiny – nie urzekły nas. Może przez te tłumy zwiedzających, a może przez przeogromne ilości straganów z typowym shit-for-turists.

Zbieramy się i następny cel to pobliska cenota Ik-kil (150mxp/os). Jest piękna, z wiszącymi do wnętrza lianami. Kąpiel tylko w obowiązkowych kamizelkach co nas skutecznie zniechęca, tym bardziej że pogoda dziś pochmurna i bez upałów. Tak czy inaczej, piękne miejsce.

Myśleliśmy, że to już koniec atrakcji na dziś, aż dostrzegamy drogowskaz kierujący do cenoty Kax-Ek. Na drogowskazie też jest zdjęcie wyglądające bardzo zachęcająco. Szybka decyzja – jedziemy. Droga okazuje się dość daleka, ale co chwilę jest ponawiana strzałka. Ostatnie 4 km jedziemy po gruntowej drodze przez piękną dżunglę. W końcu cenota jest. Również płatna (150mxp/os) ale całkowicie odludna. Poza nami jest jeszcze tylko kilka osób. Pływamy, robimy filmy, cieszymy się, że trafiliśmy tu na spontanie 🙂

5 stycznia

Valladolid

Valladolid

Dzien cenot. Suytun, Hubiku, Oxman, wszystkie po 150mxp/os. Wszystkie piękne ale i turystyczne. Na koniec dwie koło siebie: Samula i X-Keken, płatne razem 125mxp/os.
Pierwsza z nich, Suytun (to ta na zdjęciu powyżej), to miejsce robienia fotek (a także teledysków). Najpierw należy się ustawić w kolejce, odczekać swoje (w naszym wypadku jakieś 30 minut, więc znośnie), po czym można na 5 minut (odliczane!) wejść na środek i zrobić sobie ekstra fotki będąc oświetlonym wpadającym przez dziurę w suficie snopem światła (o ile akurat nie ma chmur jak nam się zdarzyło). Zabawa jest przednia 🙂

Ostatnie kilka dni wiele się działo. Sporo się przemieściliśmy, na liczniku już w sumie przejechane grubo ponad 2tys km. Niemal cudem ale udało się spełnić kolejne marzenia, zobaczyłam flamingi, tysiące tych pięknych, różowych ptaków – swoją drogą nie wierzyłam, że są aż tak mocno różowe ale… rzeczywiście są! 🙂
Kolejne piękne cenoty z krystaliczną wodą, chyba wymoczyłam się za wszystkie czasy! Do jednych wymagają założenia kapoków a do innych nie, można skakać oraz rozkołysać się na linie jak na huśtawce i skoczyć. Koszt jednej cenoty różnie, od 16zł – 60zł (80 – 300 pesos). Najlepiej zachowane i największe strefy archeologiczne Mayów.

Nasze obserwacje:
– Tubylcy nie lubią Amerykanów ale lubią ich pieniądze.
– W strefie archeologicznej Chichén Itzá obsługa przegrzebała nasz niewielki plecaczek gdzie nosimy kamerę i sprzęt fotograficzny, znaleźli – UWAGA! – ciastka i kazali nam je wyrzucić. To ja się pytam czy to zoo że się boją karmienia zwierząt?
– Po chwili, już na terenie strefy same stragany, setki straganów z rękodziełem oraz chińszczyzną oraz knajpa z przekąskami… i już wiesz o co chodzi z nie wnoszeniem malutkich ciastek.
– Chcesz sobie zrobić zdjęcie z piramidą? Nie zrobisz, zapomnij! Grzecznie poprosiłam jakiegoś Pana aby przeszedł kawałeczek dalej bo chciałabym zdjęcie (nota bene on takie sobie robił chwilkę wcześniej) niestety Pan zjechał mnie z góry do dołu, że on sobie może tu być bo to jest dla wszystkich i stanął on i jego żona celowo pomiędzy mną a Krzyśkiem z aparatem i zaczął skakać i strasznie głośno krzyczeć, wyglądali oboje jakby odgrywali jakąś scenkę. Ich akcent… i już zrozumiałam dlaczego Meksykanie za nimi nie przepadają. W wielu innych sytuacjach nasza podobna obserwacja ale wracajmy do Meksyku.

Nadal nie znaleźliśmy pięknej, szerokiej plaży. Te hotelowe dla gości na all-inclusive w miarę ale tam nie usiądzie turysta spoza hotelu (nawet za opłatą).
Ludzie – różni, poza wybrzeżem generalnie bardzo mili i uczynni, policja opisywana w przewodnikach i na blogach jednym słowem „unikaj”- my mamy same bardzo dobre doświadczenia. Sporo zatrzymań i kontroli, zawsze pytają o różne rzeczy, chcą zwyczajnie zagadać, jeśli choć trochę znasz hiszpański to jesteś super.
Angielski – w większości miejsc nie działa totalnie i na serio ważniejszych rzeczy bez znajomości hiszpańskiego nie załatwisz.
Noclegi – nadal wszędzie bardzo drogo.
Wczoraj i dzisiaj nocujemy w Valladoid, cena za pokój (około 150zł po przeliczeniu), znaleźliśmy ostatni wolny pokój, straszliwa nora i obrzydliwie śmierdzi lizolem ale przetrwamy.
Jutro za to będziemy już na (ponoć) pięknej wyspie Holbox, tam już zabukowaliśmy ładne cabañas. Potem wypad na Isla Mujeres (wyspa kobiet) i do domu by za 1,5 tyg zmienić znów klimat na nieco zimniejszy i bardziej górski.

— Anetka

6 stycznia

Holbox

Holbox

Jedziemy na północny wschód, na Holbox. Auto zostawiamy na parkingu i kupujemy bilety na prom (220mxp/os w jedną stronę). Kwaterujemy się w pięknych wreszcie Cabañas Coconut, za cenę niebanalną bo 1800mxp za noc. Mamy szczyt szczytu sezonu. Sprawdzamy na booking, że za tydzień cena będzie prawie o połowę mniejsza. Nie ma żadnego wyboru. Zostały wolne tylko jakieś luksusowe hotele za tysiące zł za noc. Pozostałą część dnia spędzamy na poznawaniu okolicy i ogólnym nicnierobieniu 🙂

7 stycznia

Holbox

Holbox

Pożyczamy rowery (150mxp/os) i zwiedzamy wyspę która okazuję się całkiem mała. To znaczy dostępna część jest mała. Dalej tylko namorzyny, błota i krokodyle.

8 stycznia

Holbox

Holbox

Kolejny dzień luzu na wyspie. Wszystko bez pośpiechu. Przemierzamy kilometry łachą piachu w morzu z wodą czasem po kostki, czasem po pas.
Wieczorem po kolacji wybieramy się oglądać świecący plankton (bioluminescencja). Zamiast płacić za dowóz idziemy niecałe pół godziny piechotą przy latarce. Niestety plankton prawie nie świeci. Sami nie wiemy czy coś widzimy czy nam się wydaje…

9 stycznia

Isla Mujeres

Isla Mujeres

Pierwszym promem wracamy na ląd (200mxp/os). Szybki powrót do Cancún bo do 9:30 niby mamy oddać auto. Na wypożyczalni jednak kartka że dziś czynne od 12-tej. Niepotrzebnie się tak szybko zrywaliśmy… W końcu auto oddajemy i płyniemy promem na Isla Mujeres (500mxp/os w dwie strony). Bagaże zostawiamy wcześniej w przechowalni na dworcu ADO, skąd pojedziemy później prosto na lotnisko. Nie oczekiwaliśmy zbyt wiele po Isla Mujeres bo to jednak bardzo turystyczne miejsce, ale w sumie nam się podoba. Piękne plaże i nawet tłumy plażowiczów jakoś nam nie przeszkadzają. W końcu ostatnie spojrzenie na fale, prom na stały ląd i bus na lotnisko (100mxp/os)…

Jak podsumowujemy wyjazd? Tego co zobaczyliśmy nikt nam nie odbierze! Na pewno wyjazd w największym sezonie to nie był najlepszy pomysł – problemy ze noclegami w rozsądnej cenie w każdym popularnym miejscu. I nie tylko z powodu zagranicznych turystów – jeszcze więcej było turystów lokalnych. Żałujemy, że nie mieliśmy więcej czasu na Chiapas. Bardzo podobały nam się cenoty i to chyba wszystkie jakie widzieliśmy. W prawie każdej reklamówce Meksyku pokazywane są sceny skakania do cenoty i faktycznie to jest bardzo popularne! W praktycznie każdej (turystycznej) cenocie jest do tego infrastruktura – specjalny podest, tyrolka, czy wisząca lina (udająca lianę). Oczywiście takie skoki nie wyglądają jak te z reklamówek – wskok przez otwór w sklepieniu do dzikiego miejsca. Gdyby być tu dłużej na pewno dałoby się dotrzeć też do bardziej lokalnych i niekomercyjnych miejsc. W dwa tygodnie przejechaliśmy prawie 2500 km – dużo, ale tylko ze 2 dni były takie głównie w aucie. Reszta całkiem przyjemna! Jedzenie meksykańskie, szczególnie jeśli komuś pasuje wersja picante, całkiem dobre – awokado do wszystkiego 🙂 Ale oferta stricte wegetariańska w pewnym momencie okazuje się ograniczona. Tequilę skosztowaliśmy raz, niejako z obowiązku. I wystarczy 🙂 Piwo dobre – Coronę każdy zna (naturalny wybór w obecnych czasach). Szczególnie smakuje na upale z limonką (kosztującą tu grosze). Natomiast kawa niedobra, przynajmniej dla nas. Wszędzie głównie americano smakujące jak kubek po kawie zalany na nowo wodą. Ale im dalej od powrotu, tym bardziej pamięta się tylko te fajne rzeczy 🙂