Isla Mujeres

Pierwszym promem wracamy na ląd (200mxp/os). Szybki powrót do Cancún bo do 9:30 niby mamy oddać auto. Na wypożyczalni jednak kartka że dziś czynne od 12-tej. Niepotrzebnie się tak szybko zrywaliśmy… W końcu auto oddajemy i płyniemy promem na Isla Mujeres (500mxp/os w dwie strony). Bagaże zostawiamy wcześniej w przechowalni na dworcu ADO, skąd pojedziemy później prosto na lotnisko. Nie oczekiwaliśmy zbyt wiele po Isla Mujeres bo to jednak bardzo turystyczne miejsce, ale w sumie nam się podoba. Piękne plaże i nawet tłumy plażowiczów jakoś nam nie przeszkadzają. W końcu ostatnie spojrzenie na fale, prom na stały ląd i bus na lotnisko (100mxp/os)…

Jak podsumowujemy wyjazd? Tego co zobaczyliśmy nikt nam nie odbierze! Na pewno wyjazd w największym sezonie to nie był najlepszy pomysł – problemy ze noclegami w rozsądnej cenie w każdym popularnym miejscu. I nie tylko z powodu zagranicznych turystów – jeszcze więcej było turystów lokalnych. Żałujemy, że nie mieliśmy więcej czasu na Chiapas. Bardzo podobały nam się cenoty i to chyba wszystkie jakie widzieliśmy. W prawie każdej reklamówce Meksyku pokazywane są sceny skakania do cenoty i faktycznie to jest bardzo popularne! W praktycznie każdej (turystycznej) cenocie jest do tego infrastruktura – specjalny podest, tyrolka, czy wisząca lina (udająca lianę). Oczywiście takie skoki nie wyglądają jak te z reklamówek – wskok przez otwór w sklepieniu do dzikiego miejsca. Gdyby być tu dłużej na pewno dałoby się dotrzeć też do bardziej lokalnych i niekomercyjnych miejsc. W dwa tygodnie przejechaliśmy prawie 2500 km – dużo, ale tylko ze 2 dni były takie głównie w aucie. Reszta całkiem przyjemna! Jedzenie meksykańskie, szczególnie jeśli komuś pasuje wersja picante, całkiem dobre – awokado do wszystkiego 🙂 Ale oferta stricte wegetariańska w pewnym momencie okazuje się ograniczona. Tequilę skosztowaliśmy raz, niejako z obowiązku. I wystarczy 🙂 Piwo dobre – Coronę każdy zna (naturalny wybór w obecnych czasach). Szczególnie smakuje na upale z limonką (kosztującą tu grosze). Natomiast kawa niedobra, przynajmniej dla nas. Wszędzie głównie americano smakujące jak kubek po kawie zalany na nowo wodą. Ale im dalej od powrotu, tym bardziej pamięta się tylko te fajne rzeczy 🙂