Wenezuela 2013

Zapraszamy na film

Mapa
Dziennik podróży
2013
18 października

Caracas

Początkowo planowaliśmy polecieć do Wenezueli, a wrócić z Kolumbii. Albo polecieć do Kolumbii i wrócić z Wenezueli. Niestety nijak nie da się kupić takich biletów w rozsądnej cenie. Co więcej, wyszukiwarki znajdują loty do Caracas (Wenezuela) z przesiadką w Bogocie (Kolumbia), albo odwrotnie, do Bogoty z przesiadką w Caracas… Kosmos. Ostatecznie pada na lot z Katowic do Caracas i powrót tą samą trasą. Lecimy więc. Jesteśmy podekscytowani bo o niebezpieczeństwach tego kraju trochę się już naczytaliśmy. Sam nie wiem co o tym myśleć, ale to był pierwszy raz (i jedyny jak do tej pory), kiedy w pracy posprzątałem ładnie biurko przed wyjazdem. Tak na wszelki wypadek. Nie, żebym planował nie wrócić… Wysiadamy w Caracas, odbieramy bagaże. Robi się ciemno. Nie mamy zamiaru pałętać się po tym mieście w nocy. Jest plan, żeby jak najszybciej dostać się na dworzec autobusowy i nocnym autobusem przenieść się w bezpieczniejsze rejony. Tylko jeszcze trzeba trochę waluty wymienić. Wiem, że w Wenezueli obowiązują dwa kursy dolara – oficjalny: około 4 Bf (Bolívar fuerte) za 1 USD i czarnorynkowy: około 45 Bf za 1 USD! Z tego też powodu nie ma sensu używanie kart płatniczych ani bankomatowych (bo przeliczenie nastąpiłoby po oficjalnym kursie). Trzeba mieć ze sobą zapas dolarów na cały pobyt. Mam więc przy sobie kilka tysięcy USD… Dodatkowo, wymiana waluty na czarnym rynku jest nielegalna! Ale do dzieła – rozglądam się wymownie i już za moment pojawiają się cinkciarze. Krótka negocjacja (znam kurs) i $200 mamy wymienione. Na początek wystarczy. Teraz szybko na dworzec. Bierzemy taxi, znów krótka negocjacja i jedziemy. Konwersuję z kierowcą po hiszpańsku i nawet nieźle mi wychodzi! Wypytuje nas o wszystko – skąd jesteśmy, jakie mamy plany, itd. Jest sympatycznie. Niepokoi mnie, że krótko za lotniskiem zatrzymujemy się i zabieramy jakiegoś znajomego kierowcy. Nie tłumaczą się z tego. Dalej jest sympatycznie i rozmowa się klei. Wtem stajemy gdzieś na poboczu, w ciemności, silnik gaśnie i kierowca wraz z dodatkowym poasażerem zaczynają razem do nas coś krzyczeć. Mówią tak szybko, że mało rozumiem. Co zrozumiałem to, że chcą pieniądze. Kierowca wymachuje czymś w naszą stronę. Czy to broń czy nie broń nie mamy pewności do dziś. Nawet jeśli nie była to mogła być. Robi się niemiło. Oddaję portfel na lokalne pieniądze. Mało. Pytają gdzie jest reszta. Zabierają nasze rzeczy. Anetka zdąża wyjąć telefon i schować do buta. Znajdują drugi portfel. Dokumenty i trochę dolarów. Reszta jest w skrytce w ubraniu. Mało! Chcą więcej. Mówię, że nie ma. Nie wierzą, a mnie robi się ciepło. Jeśli znajdą resztę i się wkurzą to może to być nasza ostatnia podróż… Gram va banque. Ostatecznie po jakimś czasie odpalają silnik, podjeżdżają kilkaset metrów i każą nam wyjść. Dostajemy trochę drobnych Bolivarów i pokazują nam gdzie jest dworzec. Zależy im żebyśmy szybko zniknęli z miasta. Może to byli amatorzy? Może działali w nieswoim rewirze? Nie dowiemy się tego. Jesteśmy biedniejsi o około 550 USD. Ale żyjemy i wciąż mamy fundusze na dalszą podróż. Dochodzimy na dworzec, kupujemy bilety do Ciudad Bolivar (340Bf/os) i czekamy patrząc podejrzliwie na każdego kto się rusza… Kilka godzin później jedziemy.
19 października

Ciudad Bolivar

Ciudad Bolivar

Rano jesteśmy w mieście.
Nocleg w Posada don Carlos (480 Bf/2os).
Na miejscu kupujemy wycieczkę do Canaimy na 4 dni ($220/os).
Chodzimy po mieście, próbując otrząsnąć się z wydarzeń poprzedniej nocy. Nie potrafimy ocenić, czy jest bezpiecznie czy nie. Kto wygląda podejrzanie, a kto nie… Na wszelki wypadek wracamy do naszej kwatery zaraz po zmroku.

20 października

Canaima

Canaima

Do Canaimy trzeba dolecieć samolotem. Małą, kilkuosobową Cessną.
Od razu widzimy pierwsze wodospady. Okolica jest przepiękna!
Jeszcze musimy uiścić opłatę parkową (215 Bf/os).
Tego samego dnia idziemy obejrzeć ogromny wodospad El Sapo. Turystyczna ścieżka poprowadzona jest wzdłuż ściany, pod spadającymi masami wody! Najlepiej iść tylko w stroju kąpielowym a resztę rzeczy schować szczelnie do foliowego worka. Oczywiście muszę to sfilmować. Opakowuję kamerę w worek, tak że tylko kawałek obiektywu wystaje. Film jest. Kamera zamokła i przez kilka kolejnych dni nie będzie działać całkiem dobrze 🙂

21 października

Salto Angel

Salto Angel

Na ten dzień czekaliśmy. Chcemy zobaczyć Salto Angel – najwyższy wodospad świata. Woda spada prawie kilometr!
Najpierw dość długo płyniemy łodzią pod prąd całkiem rwącej rzeki. Woda czysta, o bardzo nietypowym kolorze – taka czerwonawa. Pięknie wyglądają w niej małe rybki. Później jeszcze godzina marszu i mamy go. Widzimy wodospad! Niestety wciąż jesteśmy całkiem od niego daleko. Mamy lekki niedosyt… Schodzimy podmokłym lasem trochę w dół i na noc zostajemy w dżungli. Śpimy w hamakach.

22 października

Canaima

Canaima

Wracamy łodzią do Canaimy i resztę dnia spędzamy eksplorując zakamarki wioski.
Wcześniej na łodzi poznajemy Zulaine. Dziewczyna zarządza kwaterą na archipelagu Los Roques. Bardzo nam poleca to miejsce i dostajemy kontakt do jakiegoś włocha przez którego poleca załatwiać samolot na archipelag i noclegi na miejscu. Brzmi interesująco.

23 października

Ciudad Bolivar

Ciudad Bolivar

Ponownie Cessną ruszamy do Ciudad Bolivar.
Po drodze międzylądowanie na jakimś mikro skrawku pasa startowego. Kogoś wysadzamy i lecimy dalej. Widoki z okien przepiękne!
Kolejna noc znów w Posada don Carlos (480 Bf/ 2os).
Kupujemy wycieczkę na Deltę Orinoco ($108/os) i przejazd autobusem do Barinas (450 Bf/os).

24 października

Delta Orinoco

Delta Orinoco

Najpierw mamy kilka godzin jazdy samochodem – starą zdezelowaną terenówką. Oprócz nas jest jeszcze para włochów. Gdzieś w połowie trasy kontrola. Każą nam wyjść i będą kontrolować bagaże. Nie mamy pojęcia czego szukają, w każdym razie kończą natrafiwszy na… damską bieliznę 🙂 Tym razem było sympatycznie i raczej rutynowo. Później dowiedzieliśmy się, że wszystko zależy na kogo się trafi. Czasem do służb porządkowych trafiają ludzie bez żadnych szkół którzy nagle – dostają władzę! I wtedy są bezkarni. Mogą chcieć łapówkę, mogą kazać robić pompki…
Na noc zostajemy w pięknych chatkach na palach nad wodą. Wewnątrz mamy moskitiery. To nic, że nasi włoscy towarzysze znaleźli ogromnego pająka w swoim domku 🙂 W wodzie poniżej domków ponoć można się kąpać i nie ma dużo piranii! Nie chcieliśmy sprawdzać…

25 października

Delta Orinoco

Delta Orinoco

Delta Orinoco to teren podmokły, pocięty kanałami. Poruszać się po nim można w zasadzie tylko łodzią. Pływamy od miejsca do miejsca podziwiając przyrodę.
W pewnym momencie niebo robi się stalowe i szykuje się ulewa. Czym prędzej ubieramy się w przeciwdeszczowe kurtki i kilka chwil później wpływamy w ścianę wody. Nasz kierowca motorówki i przewodnik patrzy na nas rozbawiony i stwierdza solamente agua – to tylko woda 🙂 Nie zrobił sobie z tego kompletnie nic. 15 minut później jest już po ulewie i znów jest upał 🙂

26 października

Delta Orinoco

Delta Orinoco

Koło południa zaczynamy powrót z delty. Około 18-tej jesteśmy w Ciudad Bolivar, a o 19:30 mamy autobus do Barinas (16h).
Z autobusu SMS-ujemy do Gustavo z Gravity Tours w Meridzie (numer mamy od Petera z Anakonda Travel którego poznaliśmy na delcie) i załatwiamy wycieczkę na Los Llanos ($160/os).
Taki spontan wyszedł, bo do Los Llanos wcale nie planowaliśmy jechać! Widzieliśmy program Cejrowskiego gdzie było powiedziane, że tam tylko są łąki i pastwiska. Tymczasem okazuje się, że jeśli interesują nas zwierzęta, to właśnie TAM! Trochę jesteśmy zaskoczeni, że wycieczka zaczyna się już jutro. Mają nas zgarnąć z Barinas jak tylko autobus dotrze na miejsce. Chyba mamy szczęście.

27 października

Los Llanos

Los Llanos

Wysiadamy w Barinas, od razu pytanie – my na wycieczkę? Tak, chodźcie. Pakujemy się do terenówki i ruszamy. Pytam się ile osób będzie w grupie. No jak to, tylko wy! Jedziemy na Los Llanos. Wyszedł po nas Manuel. Będzie naszym przewodnikiem. Jeszcze jest Tillo – kierowca. Takie czasy – każdy turysta na wagę złota. Jadą specjalnie dla nas. Obaj bardzo sympatyczni i super profesjonalnie podchodzący do sprawy! Po wielu latach Anetka wciąż ma z nimi kontakt na FB. Manuel wciąż powtarzał, że ożeni się z dziewczyną z Polski 🙂 Nie dotrzymał słowa, wyjechał w końcu do Chile i ożenił się z Chilijką. A może stało się to dopiero po tym jak Anetka została moją żoną? 🙂
W drodze padł pomysł, żeby może jeszcze „zaliczyć” rafting. Był, płynęliśmy znów tylko my sami z sympatyczną parą przewodników, ale warunki wodne i rzeczne były tak słabe, że nie ma o czym pisać…

28 października

Los Llanos

Los Llanos

Jedziemy już na całkowite odludzie i kwaterujemy się.
Po południu konne safari. Bardzo ciekawe doświadczenie, piękne tereny!

29 października

Los Llanos

Los Llanos

Kolejny dzień to safari z łodzi i z auta. Mnóstwo zwierząt! Kajmany, różne żółwie, kapibary, anakondy i nawet mrówkojad. A na koniec dnia szybkie łowienie piranii.
W którymś momencie spotykamy grupę starszych brytyjskich turystów. Jadą taką turystyczną ni to ciężarówka ni to busem i coś wypatrzyli… Czekamy spokojnie aż odjadą i schodzimy z auta (jechaliśmy na dachu naszej terenówki). Chłopaki powoli wchodzą w zarośla i zaczynają się przegadywać… Dyskutują kto na złapać całkiem pokaźną anakondę! Szybki ruch i mają. Możemy węża obejrzeć z bliska a nawet wziąć do rąk. Nie robimy mu krzywdy i zostawiamy.
Świetnie spędzony dzień, tak blisko przyrody jak to tylko możliwe!

30 października

Merida

Merida

Powrót do Meridy (8,5h).
Po drodze umawiamy też dwa kolejne dni: Catatumbo ($90/os) + paragliding ($50/os). Oba przez Gravity Tours, tak więc jedziemy dalej z naszymi chłopakami!
Nocleg w Posada la Montaña (440 Bf /2os) – piękne kolonialne wnętrza, jak w większości kwater gdzie się zatrzymujemy.
Potrzebujemy trochę miejscowej gotówki, więc pytam w naszej kwaterze. Zazwyczaj wszędzie chętnie wymieniają, a kurs czarnorynkowy sprawdzają na stronie lechugaverde.biz (hiszp. zielona sałata 🙂 ) Pod koniec naszej podróży strona już nie działa, a już po powrocie do kraju doczytuję, że została zablokowana przez władze w Wenezueli aby utrudnić obrót czarnorynkowy… Tym razem jednak pani nie ma chyba gotówki, dzwoni po znajomego cinkciarza i po szybkiej transakcji w jego aucie mamy znów Bolivary. Nie wymieniamy jednak dużo, bo za każdym razem kurs jest lepszy. Inflacja! Na początku wyjazdu dostawaliśmy 45 Bf za dolara, a miesiąc później już 60 Bolivarów!

31 października

Catatumbo

Catatumbo

Od dawna chciałem zobaczyć Catatumbo i spektakle wyładowań atmosferycznych które dzieją się tam niemal każdego dnia. Jesteśmy tak blisko i nie moglibyśmy zmarnować tej okazji 🙂
Droga samochodem nie jest krótka, ale zatrzymujemy się wielokrotnie, a to żeby coś zjeść, a to obejrzeć jaskinię, a to wodospad czy urokliwe miasteczko. Późnym popołudniem przesiadamy się do łodzi. Nasi przewodnicy, Manuel i Tillo wydają się mieć wszystko zaplanowane i perfekcyjnie zorganizowane jakby był to ich chleb powszedni. Tylko, że turystów nie ma… Mamy nadzieję, że ten piękny kraj wróci w końcu do dawnej świetności. Lata później, kiedy piszę te słowa, widzimy, że raczej wszystko zmierza w tą jeszcze gorszą stronę…
Tymczasem jesteśmy na łodzi, prowiant został zakupiony (między innymi kosz krabów…) i płyniemy wgłąb jeziora Maracaibo. Noc spędzimy na pływającej (chyba) klatce, śpiąc na świeżym powietrzu w hamakach. Przed kolacją jeszcze płyniemy na nocną misję. Wypatrujemy świecących w ciemności oczu kajmanów i w pewnym momencie Manuel szybkim ruchem łapie jednego za kark i wyciąga na pokład. Są emocje kiedy maluch zaczyna się wyrywać. Nie męczymy go za bardzo i wypuszczamy. Wracamy na kolację – kraby z frytkami już czekają, a po chwili rozpoczyna się spektakl! Jakbyśmy byli na skraju burzy! Pioruny walą jeden za drugim, tylko wcale nie słychać grzmotów. Podziwiamy zjawisko chyba z godzinę i w końcu nam się nudzi i pakujemy się do hamaków 🙂

1 listopada

Merida

Merida

Rano jeszcze przyglądamy się z łodzi jak wygląda połów krabów. Na płytkiej wodzie rozciągane są linki z haczykiem co kilka metrów na którego nabija się mały kawałek mięsa kurczaka. Zostawia się to na jakiś czas aż kraby się zejdą i zainteresują mięsem. Wtedy wyciągając linkę wyciąga się ją razem z krabem, bo ten swojego obiadu nie chce zostawić i trzyma się go mocno… Niestety niedługo sam stanie się obiadem…
Po dotarciu na ląd przesiadamy się do naszego auta – leciwego Land Cruisera, który sprawuje się bardzo dobrze, a jedyny mankament to spaliny diesla cały czas wlatujące nad tylne siedzenia pomimo pootwieranych okien… Ciężko się do tego przyzwyczaić, szczególnie na krętych górskich drogach.
Robimy jednak wiele przystanków, np. na plantacji kawy, gdzie oglądamy same rośliny, jak i cały proces przetwarzania ziaren (ale bez palenia).
Następny postój to produkcja cukru trzcinowego. To jest hit. Muzyka gra na cały regulator – reggaeton i kumbia – nasze klimaty! W wielkich kadziach gotuje się sok z trzciny cukrowej, na bieżąco przelewana jest zawartość z jednej kadzi do drugiej, aż w ostatnim etapie powstają brunatne bryły cukru wielkości cegły.
Na koniec jedziemy jeszcze na umówiony paragliding. Czujemy, że chcieliśmy za dużo na raz w tym dniu, ale idziemy latać! W tandemie oczywiście, z doświadczonymi pilotami. Po wylądowaniu wracamy na noc znów do Meridy. Nocleg ponownie w Posada la Montaña (440 Bf /2os x2 noce).

2 listopada

Merida

Merida

Wreszcie mamy trochę luzu i wstajemy bez pośpiechu. Fotografuję wnętrza naszej posady i piękne rośliny. Chodzę z aparatem na szyi. Zauważa to właścicielka i stwierdza, że chyba nie chcę tak wyjść! Upewniam się czy dobrze rozumiem i tak, mam pod żadnym pozorem nie wychodzić na miasto z aparatem powieszonym na szyi! To niebezpieczne – pójdą za nami i w jakimś zaułku napadną! Nie obnosiliśmy się ze sprzętem foto, ale też nie popadaliśmy w paranoję. Może dobrze, że ktoś nam przypomniał gdzie jesteśmy zanim było za późno. Zdjęcia, owszem, można na mieście robić, ale należy wyjąć aparat z torby, zrobić zdjęcie i schować do torby. Męczące na dłuższą metę.
Spacerujemy po Meridzie, focić w sumie nie ma co 🙂
Wieczorem planujemy jakiś tour the bar ale też nie bardzo jest gdzie iść. W jakimś lokalu zamówiliśmy po drinku i… wywalili nas od stolika. Moglibyśby siedzieć, ale na stolik należy kupić przynajmniej jedną butelkę rumu… To ponad nasze możliwości 🙂
Tuż obok przechodzą dziewczyny ubrane bardzo imprezowo a jedna ma wyjątkowo karaibskie pośladki i super wąską talię. Anetka sprowadza mnie na ziemię – w tyłku silikon, a talia taka bo operacyjnie wycięte dolne żebra. No tak, jesteśmy w kraju operacji plastycznych…

3 listopada

Merida

Merida

Rano kupujemy bilety autobusowe do Coro (240 Bf/os).
Później idziemy na tyrolki (400 Bf/os). Są blisko, więc idziemy pieszo, mając nadzieję że będą czynne. Znajdujemy miejsce, oczywiście żadnych turystów nie ma, jest niedziela. Mamy poczekać. Po kilkunastu minutach zjawia się dwóch na oko nastolatków. Pójdą z nami. Wiedzą co robić, dostajemy sprzęt, instrukcje co i jak i jedziemy. Tyrolek było dużo, były bardzo długie i w ogóle był to świetnie spędzony czas!
A wieczorem wsiadamy do autobusu i ruszamy dalej.

4 listopada

Coro

Coro

Rano kwaterujemy się w posadzie Casa De Los Pajaros (400 Bf, x2 noce).
Później snujemy się po miasteczku podglądając lokalne życie, oglądając na zmianę ładne czy bardzo zaniedbane budynki, jakąś szkołę, kolejne rewolucyjne hasła na murach…

5 listopada

Coro

Coro

Miała być wycieczka na półwysep ale nie ma… Wieczorem idziemy na sandboarding na wydmach w parku Medanos De Coro (500 Bf/2os – „tour” + deski – 2 godziny).

6 listopada

Chichiriwitche

Chichiriwitche

Rano ruszamy do parku Morrocoy. Kombinowaliśmy, żeby wyskoczyć na Arubę albo Curaçao ale nie można dostać biletów. Bus do Sanare 3h. Busik do Chichiriwitche. Nocleg w hotelu El Centro za 300 Bf, ale jest raczej średnio… Po południu wycieczka na Cayo Sal – 250 Bf.

7 listopada

Chichiriwitche

Chichiriwitche

Wycieczka na wyspy, jaskinie, mangrowce. Na końcu Cayo Sombrero. Za całość płacimy 700 Bf + 125 Bf za krzesełka na wyspie na których wszyscy siadają wprost w morzu. Nocleg w posadzie La Negra. Też słabo – pokoik bez okna i z karaluchami…

8 listopada

Valencia

Valencia

Przejazd do Valencii: bus 75 Bf/os (5h w korkach), taxi do hotelu 150 Bf. Nocleg w hotelu El Diamante za 900 Bf. Betonowy moloch, internet nie działa i cały czas coś szumi za oknem i w korytarzu… Kiedy przyjeżdżamy miasto tętni życiem, ale punkt 19-ta robi się ciemno i nie ma już nikogo. Kolejny raz ktoś nas ostrzega, żeby pod żadnym pozorem nie wychodzić po zmroku. Niebezpiecznie! Miejscowi też nie wychodzą. Jeśli trzeba się przemieścić to tylko taksówką…

9 listopada

Caracas

Caracas

Jedziemy do Caracas: taxi 120 Bf, bus 150 Bf, taxi 150 Bf. Nocleg w hotelu (brzydki, betonowy, nawet nie pamiętam jak się nazywał) 600 Bf.
Wychodzimy na miasto. Na placyku koło jakiegoś pomnika gra muzyka, ludzie tańczą. Jest sobota. Weekend w mieście.
Znów musimy wymienić trochę dolarów. Kręcimy się koło jakiegoś mikro centrum handlowego rodem z PRLu i cinkciarze nas zaczepiają. Uzgadniamy cenę i prowadzą nas pomiędzy sklepiki, później schodami w dół w jakieś podziemia i do jakiegoś pokoiku. Świta myśl, żeby zrobić szybki odwrót ale w korytarzyku jest więcej biur czy jakichś punktów usługowych i wszędzie ktoś jest. Chyba nam nic nie zrobią przy świadkach… Przychodzi jeszcze jakiś drugi facet, ale Anetka przytomnie każe mu zostać za drzwiami, a drzwi trzyma otwarte. Daję studolarówkę, koleś ją chowa, stwierdza że jest fałszywa i zaczyna wypłacać połowę uzgodnionej kwoty! Oponuję, więc wyciąga mój banknot i mi oddaje. Pierwsza myśl – podmienił na fałszywkę. Nie potrafię rozpoznać czy to na pewno mój banknot. Miałem nie tracić go z oczu… Nie chcę go, chcę uzgodnioną kwotę. Cinkciarz trochę mięknie i wypłaca wartość nie całkiem rynkową, ale powiedzmy akceptowalną. Bierzemy i wynosimy się z tego miejsca.
Później spacerujemy po okolicy. Na mapie znalazłem, że niedaleko jest jakiś zamek. Idziemy przez brzydkie miasto i wkrótce zaczynają się slamsy. Robię parę zdjęć i ktoś zaczyna w nas rzucać kamieniami… Z daleka, nie wiem jak nas dojrzał. Nawet nie fotografowałem ludzi tylko jakieś rudery. Zamku nie ma. Kawałek dalej Anetka łapie mnie za rękę i mówi, że wiejemy. Ktoś na nas pokazywał jakiemuś drugiemu komuś, a tamten miał długą broń… Wystarczy tego… Wracamy znów przez brzydkie miasto ale wydaje się bezpieczniej. Chodzą ludzie, są jakieś sklepiki.
Przed zmrokiem jesteśmy grzecznie w hotelu. Jest telewizor, więc pada pomysł, żeby poszukać jakiegoś muzycznego kanału z muzyką latino. Niestety, na każdym programie jest to samo! Na zmianę, przemawia prezydent Maduro i jakiś minister robi inspekcję sklepu AGD. Chodzi o to, czemu pralki są takie drogie jak nigdy wcześniej. Wiadomo, winni są: 1. amerykańscy wredni imperialiści, 2. pazerni sklepikarze! I to samo wałkowane jest przez kilka godzin. Prezydent kraju tak dba o ludzi, że zajmuje się cenami pralek! Propaganda nawet nie sili się na pozory sensu, ale… zapewne działa. Wkrótce zobaczymy to w TVP…
Muzyki nie ma, wyłączamy telewizor i idziemy spać. Barykadujemy lekko na wszelki wypadek drzwi wejściowe bo po korytarzu ktoś się kręci. Reszta nocy mija spokojnie, choć hotel okazuje się raczej popularnym miejscem schadzek, a ściany do dźwiękoszczelnych nie należą… 🙂

10 listopada

Los Roques

Los Roques

Rano mamy lot na Los Roques.
Bilety mamy kupione już dawno. Skorzystaliśmy z kontaktu jaki dała nam Zulaine w Canaimie kilka tygodni wcześniej. Archipelag Los Roques jest drogi, tak loty, jak i kwatery i wszystko. Tzn. nie jest drogi, ma normalne ceny, bo wszystko wyceniane jest w dolarach. To reszta kraju jest tania przez szalejącą inflację.
Lot nad Morzem Karaibskim jest bardzo widokowy! Na miniaturowym lotnisku Zulaine już na nas czeka. Witamy się jak starzy znajomi i prowadzi nas do naszej kwatery – tej którą zarządza. Wszystko nam się podoba! Mieszkamy na jedynej zamieszkałej wyspie archipelagu – Gran Roque.
Po południu wynajmujemy transport motorówką na niedaleką wysepkę Francisqui. Miejsce przepiękne! Biała delikatna plaża, turkusowa płytka woda, ładna drewniana restauracyjka gdybyśmy zgłodnieli. W zestawie z transportem mamy parasol plażowy i dwa krzesełka 🙂

11 listopada

Cayo de Agua

Cayo de Agua

Najpiękniejsze miejsce Los Roques to Cayo de Agua i tam chcemy popłynąć (400 Bf/os). To dość daleko, na drugim krańcu archipelagu, ponad 30km przez morze. Początkowo nie ma pewności czy się uda bo jest dość duża fala i wiatr, ale w końcu jest decyzja i ruszamy.
Cayo de Agua to piaszczyste piękne wysepki połączone ze sobą długim odcinkiem piachu, który a to odkrywa się tak, że można by przebiec z wyspy na wyspę niemalże suchą nogą, to znów zalewany jest falami nadciągającymi na raz z obu stron! Robimy mnóstwo zdjęć i filmów. Tutaj też kończy żywot moja kamera zalana słoną wodą… (Autoryzowany serwis się poddał, udało się naprawić dopiero 2 lata później składając jedną kamerę z dwóch uszkodzonych).
Gdy wracamy metalową motorówką z płaskim dnem fala jest znacznie większa. Co rusz wyskakujemy w powietrze i spadamy na falę zlani całkowicie wodą. Łódeczka wydaje takie dźwięki jakby miała się zaraz rozpaść a tyłki nas bolą od podskakiwania na metalowych ławkach. Jeden z Argentyńczyków zakłada maskę do nurkowania z rurką i fala mu nie straszna. Wszyscy w śmiech! Tylko kierowcy motorówki jakoś nie jest do śmiechu… No ale wracamy szczęśliwie.

12 listopada

Gran Roque

Gran Roque

Dzień trochę gorszej pogody, pochmurno i trochę kropi. Postanawiamy zwiedzić wyspę gdzie mieszkamy – Gran Roque. Wcześniej mówiono nam, że po co jechać na to Los Roques, tam tak drogo a takie same plaże są w Chichiriwitche. Byliśmy w obu miejscach i z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że NIE, to nie jest to samo! Los Roques to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie w życiu widzieliśmy!
Wreszcie możemy odpocząć po tej całej Wenezueli. Wreszcie jest bezpiecznie. Można chodzić z aparatem na szyi, jest NORMALNIE! Im dłużej jesteśmy w tym kraju tym więcej wiemy i tym więcej widzimy. Zulaine w pewnym momencie tłumaczy, że ma dwa telefony komórkowe – normalnie używa iPhona, ale jak jedzie po coś do Caracas to bierze jakiś stary. Gdyby wyjęła iPhona to, jak mówi, zaraz by ją ktoś napadł… Mieszka w tym kraju, więc chyba wie… Albo to, że zwykli ludzie bardziej boją się policji i wojska (władzy), niż przestępców… Albo, że zazwyczaj w wypadku napadu, nawet w biały dzień, nie ma co liczyć że ktoś ci pomoże – wszyscy uciekną udając, że nie widzieli. A jeśli napadnięty jest turystą to tym bardziej – przecież to zgniły kapitalista… Dekady propagandy zrobiły swoje…

13 listopada

Bajo Fabian

Bajo Fabian

Czy jest gdzieś jakaś bezludna wyspa? Oczywiście! Płyniemy na Bajo Fabian (350 Bf /2os).
Motorówka rano nas przywozi, po południu przypłynie znowu i nas zabierze. W cenie oczywiście parasol i krzesełka.
Wcześniej nasza Zulaine zaproponowała nam, że jak chcemy to za niewielką opłatą przygotuje nam wałówkę. Wreszcie wyglądamy jak prawdziwi tutejsi turyści, z przenośną torbą – chłodnią w ręce!
Docieramy na miejsce i zostajemy sami! Na wysepce nie ma nic, tylko piasek, kilka płochliwych krabów i nasz parasol! Stwierdzamy, że stroje kąpielowe nie będą nam potrzebne 🙂 Zaglądamy do naszej lodówki, a tam same rarytasy – jedzonko, owoce, napoje, piwka! Żyć, nie umierać!

14 listopada

Francisqui

Francisqui

Płyniemy posnorklować przy rafie koralowej na Sebastopol i później poplażować jeszcze raz na piękną Francisqui (400 Bf/os razem).

15 listopada

Los Roques

Los Roques

I w końcu nadszedł ten smutny dzień, czas wracać.
Pomimo początkowego incydentu możemy podróż zaliczyć do bardzo udanych! Co zobaczyliśmy i co przeżyliśmy to nasze!
Czy chcielibyśmy tu wrócić? Na pewno, ale najlepiej po ustabilizowaniu się sytuacji politycznej. Ale to niestety raczej nie wydarzy się szybko 🙁