Caracas

Początkowo planowaliśmy polecieć do Wenezueli, a wrócić z Kolumbii. Albo polecieć do Kolumbii i wrócić z Wenezueli. Niestety nijak nie da się kupić takich biletów w rozsądnej cenie. Co więcej, wyszukiwarki znajdują loty do Caracas (Wenezuela) z przesiadką w Bogocie (Kolumbia), albo odwrotnie, do Bogoty z przesiadką w Caracas… Kosmos. Ostatecznie pada na lot z Katowic do Caracas i powrót tą samą trasą.
Lecimy więc. Jesteśmy podekscytowani bo o niebezpieczeństwach tego kraju trochę się już naczytaliśmy. Sam nie wiem co o tym myśleć, ale to był pierwszy raz (i jedyny jak do tej pory), kiedy w pracy posprzątałem ładnie biurko przed wyjazdem. Tak na wszelki wypadek. Nie, żebym planował nie wrócić…
Wysiadamy w Caracas, odbieramy bagaże. Robi się ciemno. Nie mamy zamiaru pałętać się po tym mieście w nocy. Jest plan, żeby jak najszybciej dostać się na dworzec autobusowy i nocnym autobusem przenieść się w bezpieczniejsze rejony. Tylko jeszcze trzeba trochę waluty wymienić.
Wiem, że w Wenezueli obowiązują dwa kursy dolara – oficjalny: około 4 Bf (Bolívar fuerte) za 1 USD i czarnorynkowy: około 45 Bf za 1 USD! Z tego też powodu nie ma sensu używanie kart płatniczych ani bankomatowych (bo przeliczenie nastąpiłoby po oficjalnym kursie). Trzeba mieć ze sobą zapas dolarów na cały pobyt. Mam więc przy sobie kilka tysięcy USD… Dodatkowo, wymiana waluty na czarnym rynku jest nielegalna! Ale do dzieła – rozglądam się wymownie i już za moment pojawiają się cinkciarze. Krótka negocjacja (znam kurs) i $200 mamy wymienione. Na początek wystarczy.
Teraz szybko na dworzec. Bierzemy taxi, znów krótka negocjacja i jedziemy. Konwersuję z kierowcą po hiszpańsku i nawet nieźle mi wychodzi! Wypytuje nas o wszystko – skąd jesteśmy, jakie mamy plany, itd. Jest sympatycznie. Niepokoi mnie, że krótko za lotniskiem zatrzymujemy się i zabieramy jakiegoś znajomego kierowcy. Nie tłumaczą się z tego. Dalej jest sympatycznie i rozmowa się klei. Wtem stajemy gdzieś na poboczu, w ciemności, silnik gaśnie i kierowca wraz z dodatkowym poasażerem zaczynają razem do nas coś krzyczeć. Mówią tak szybko, że mało rozumiem. Co zrozumiałem to, że chcą pieniądze. Kierowca wymachuje czymś w naszą stronę. Czy to broń czy nie broń nie mamy pewności do dziś. Nawet jeśli nie była to mogła być. Robi się niemiło. Oddaję portfel na lokalne pieniądze. Mało. Pytają gdzie jest reszta. Zabierają nasze rzeczy. Anetka zdąża wyjąć telefon i schować do buta. Znajdują drugi portfel. Dokumenty i trochę dolarów. Reszta jest w skrytce w ubraniu. Mało! Chcą więcej. Mówię, że nie ma. Nie wierzą, a mnie robi się ciepło. Jeśli znajdą resztę i się wkurzą to może to być nasza ostatnia podróż… Gram va banque. Ostatecznie po jakimś czasie odpalają silnik, podjeżdżają kilkaset metrów i każą nam wyjść. Dostajemy trochę drobnych Bolivarów i pokazują nam gdzie jest dworzec. Zależy im żebyśmy szybko zniknęli z miasta. Może to byli amatorzy? Może działali w nieswoim rewirze? Nie dowiemy się tego. Jesteśmy biedniejsi o około 550 USD. Ale żyjemy i wciąż mamy fundusze na dalszą podróż.
Dochodzimy na dworzec, kupujemy bilety do Ciudad Bolivar (340Bf/os) i czekamy patrząc podejrzliwie na każdego kto się rusza… Kilka godzin później jedziemy.