Dziennik
Cape Greco
Zwiedzamy południowo-wschodnią część wyspy i półwysep Cape Greco. Oglądamy efektowne łuki skalne (gdzie dowiadujemy się, że dzień wcześniej wyłowiono szczątki turysty który spadł próbując robić sobie zdjęcie…), klify i nadmorskie jaskinie (również efektowne), Blue Lagoon (ładnie) i kilka plaż. Na lunch zatrzymujemy się na Konnos Beach (nawet sporo ludzi), zaglądamy też na polecaną Nissi Beach (blisko hoteli, bardzo głośno, dużo ludzi – szybko opuszczamy to miejsce). Najbardziej podoba nam się malutka, o tej porze roku prawie całkowicie wyludniona Ammos Kambouri Beach. Do morza nie wchodzimy bo woda zimna 🙂 Wieczorem przemierzamy Ayia Napę w poszukiwaniu fajnej knajpki. Jest całkiem spory wybór. Ayia Napa to kurort, ale dość kompaktowy i w sumie klimatyczny. Przynajmniej poza sezonem.
Nikozja i Góry Troodos
Na następne dwie noce przenosimy się na północno-zachodni koniec wyspy do miasteczka (wioski?) Pomos. Po śniadaniu jedziemy do Nikozji, cały czas autostradą. Tu zostawiamy auto na parkingu zaraz przy pieszym przejściu granicznym przy Ledra Palace i idziemy na stronę turecką. Najpierw cypryjska kontrola graniczna, po czym przechodzimy „green line” – strefę buforową ONZ gdzie jakby czas zatrzymał się w czasie wojny. Dalej turecka kontrola graniczna (nazywana północnocypryjską). Całe przekraczanie granicy to w zasadzie formalność. Przemierzamy miasto w poszukiwaniu kawiarni i w końcu znajdujemy jakieś miejsce. Mamy 1 maja i wszystko jest wyludnione. Pieszo nie zapuściliśmy się zbyt daleko ale miasto nam się nie podoba. Podobnie z resztą jak południowa część Nikozji. Jakieś takie bez charakteru. Wracamy do auta i jedziemy na zachód. Najpierw autostradą, później przez góry. Pierwszy przystanek to miasteczko Kakopetria. Istotnie ładne, położone na pagórkach i z bardzo wąskimi uliczkami. Widzimy wiele winnic. Miasteczko również tego dnia wyludnione. Dalsza droga już tylko przez góry. Widoki bardzo ładne ale dość chłodno: 11-12 stopni. Droga całkowicie pusta i cały czas serpentyny. Przez kilka godzin! Nigdzie nie widzieliśmy aż tylu zakrętów. Mamy wrażenie, że gdy zdarzy się odcinek bardziej prosty to i tak jest na nim kilka zakrętów 🙂 Dodatkowo za każdym rogiem kamienie które posypały się ze zbocza, więc trzeba cały czas uważać. Sumarycznie droga bardzo męcząca.
Akamas
Pomos, miejscowość gdzie mamy kwaterę to taka wioska i nie ma tu w zasadzie nic poza malutką mariną i knajpką powyżej mariny. Rano ruszamy w stronę Półwyspu Akamas. Po drodze jeszcze śniadanko w ładnej knajpce praktycznie na plaży. Pierwszy punkt to łaźnie Afrodyty. Parking prawie pełny i ledwo znajdujemy miejsce. Jest taka godzina, że przyjeżdża sporo wycieczek z hoteli. Turyści wysiadają i są instruowani – idziecie tam a tam i za 10 minut (!) spotykamy się przy samochodzie. Wszyscy karnie idą zobaczyć to co jest do zobaczenia, a my wraz z nimi. Docieramy do łaźni i… wpadamy w śmiech 🙂 Z wielu rzeczy miejscowi starają się zrobić atrakcję turystyczną, ale tu już przeszli samych siebie. Owe łaźnie to mikroskopijny wodospadzik, niezbyt urodziwy. No ale wszystkie aparaty idą w ruch. Tak, 10 minut na tą atrakcję to aż nadto 🙂
Nasze dalsze zaplanowane punkty to plaże. Najpierw Coral Bay Beach. Sporo drogi, a plaża bardzo taka sobie, przy drodze i prawie w mieście. Siadamy na chwilę i od razu planujemy co dalej. W głębi półwyspu Akamas mamy jeszcze plażę Lara Beach. Niestety droga wzdłuż wybrzeża jaką proponują google jest zablokowana koparkami (pewnie nie jest przejezdna). Robimy duży objazd i… trafiamy na inną drogę w budowie, oczywiście też bez przejazdu. Jeszcze inny objazd i udaje nam się dotrzeć na Lara Beach. Droga w większości bardzo nierówna i kamienista. Nie mamy auta terenowego i udaje się dojechać, choć momentami już się wydawało, że zawiśniemy na jakichś nierównościach. Gdyby było po deszczu to raczej nie byłoby szans. Sama plaża ładna, dzika, odludna. Podoba nam się. Podobnie jak dojazd do niej, pełny przepięknych dzikich krajobrazów.
Pissouri
Ostatni dzień to dzień powrotu. Musimy się dostać prawie na drugi koniec wyspy do Larnaki, skąd odlatujemy do domu. Wstajemy więc wcześnie, z zapasem, aby jeszcze coś po drodze obejrzeć. Ruch nie jest duży, ale i tak mamy opóźnienie. Zatrzymujemy się przy plaży Possouri może na 15 minut. Ładne miejsce, rano jeszcze całkowicie wyludnione. Do Larnaki docieramy później niż planowaliśmy, ale jeszcze tankujemy i oddajemy auto, a na lotnisku mamy chwilę na szybki lunch (czy też śniadanie). Lot powrotny mamy do Krakowa. Tak było taniej (co nie znaczy, że tanio… w końcu to majowy weekend).
Jak oceniamy Cypr? Na pewno widzieliśmy sporo ładnych miejsc. Brakowało nam zieleni. Wszystkie, ale to kompletnie wszystkie napotkane osoby były bardzo miłe. Ale też na każdym kroku słyszeliśmy język rosyjski i oglądaliśmy rosyjskie napisy. To niekoniecznie turyści, bo całkiem spora liczba Rosjan mieszka tu na stałe. W każdym razie w dzisiejszych czasach psuło to odbiór tego miejsca.