Tej nocy nie spało mi się dobrze. Szybko idziemy w górę i wysokość staje się odczuwalna. Nie żeby tam jakieś poważne problemy – po prostu wierciłem się połowę nocy i ciężko było zasnąć. A może po prostu było niewygodnie? 🙂
Pokoje do spania w lodżach nie są ogrzewane. Nad ranem szyby są zamarznięte – jest pewnie niewiele powyżej zera wewnątrz. Jacyś Chińczycy prawie kąpią się w korytarzu przy umywalce. Brrrr 🙂 Za to ciepło jest w jadalni – piecyk opalany wysuszonymi odchodami jaków daje radę 🙂
Dziś drogi niewiele jeśli chodzi o wysokość – trochę więcej jeśli chodzi o dystans. Ścieżka wije się zboczem, a w dole potężny lodowiec Khumbu.
Docieramy do Gorak Shep (5200 m n.p.m.), standardowo coś pijemy, jemy zupkę i myślimy co dalej. Robi się późne popołudnie, a rejon Mount Everestu za gęstymi chmurami… Postanawiamy podejść kawałek ścieżką na Kala Patthar. Później jeszcze kawałek. Moja Piękna Żona chce wracać bo i tak nic nie będzie widać. Pewnie ma rację i moje argumenty, że a co jeśli jednak się wyłoni jej nie przekonują. Po krótkiej wymianie zdań stwierdzam, że idę. W rezultacie idziemy oboje, za to w milczeniu. No i docieramy na ten Kala Patthar nie specjalnie zmęczeni i… nic nie widać… Gapimy się w mgłę licząc, że w końcu tą najwyższą z gór zobaczymy choć na sekundę, ale nie! No nic, trzeba będzie wrócić tu rano… 🙂