Tym razem bez zdjęcia ze szczytu! Zabrakło niespełna 1000 metrów!
Pierwszy raz w życiu poczuliśmy ten gorzki smak wycofywania się niemal spod samego celu, nawet nie wiedzieliśmy że w ogóle to potrafimy… a jednak! Tak! Ale tylko dlatego, że w grę wchodziło zdrowie a może i nawet życie Krzyśka i NIE nie była to choroba wysokościowa a zwykła, paskudna jakaś bakteria, która dała efekty jelitowe do tego stopnia, że nawet nie było czasu na zastanawianie się co dalej! W tym wypadku musiało nastąpić tylko jedno – szybka ewakuacja z camp 3 do camp 2 a potem na dół. Na ponad 6000 m n.p.m organizm się już nie regeneruje a odwodnienie następowało z godziny na godzinę coraz większe. W takiej sytuacji konieczne jest wycofanie się czym prędzej i jak najniżej. Base camp znajduje się tam na wysokości 3600m.n.p.m, camp1 – 4400m.np.m, camp2-5400m.n.p.m a camp3 z którego atakuje się szczyt na 6100m.n.p.m i tam dotarliśmy. W campie 2 rozchorował nam się Bartek – członek naszego zespołu i przyjaciel i od tego się zaczęło! Byliśmy zmuszeni sprowadzać Bartka do jedynki, po 2 dniach wróciliśmy już tylko we dwójkę do camp2, kolejnego dnia do camp 3 a następnej nocy mieliśmy wyruszyć na atak szczytowy i tutaj na kilkanaście godzin przed atakiem rozchorował się Krzysiek! Walczyliśmy do samego końca, po ataku choroby Bartka zostaliśmy już tylko my we dwójkę a z nami góra, potężna, niebezpieczna, z milionem ogromnych szczelin i ryzykiem bardzo groźnej dla życia choroby wysokościowej, tego baliśmy się najbardziej. Cała akcja polegająca na aklimatyzacji przebiegła u nas perfekcyjnie, wszyscy czuliśmy się jak „Młodzi Bogowie”! Widzieliśmy trupy, ludzi z obrzękiem mózgu, płuc, wypadki z wpadnięciami do szczelin a my ciągle mocni i silni oraz fantastycznie zaaklimatyzowani parliśmy w górę i nagle…. pupa, najpierw Bartek i powrót w dół przez „las szczelin” a potem znów tym samym lasem już tylko we dwójkę i jeszcze bardziej niebezpiecznie ale nadal mieliśmy „parcie na szkło”. W trójce, tam gdzie ludzie już spać nie mogą i nie maja apetytu my spaliśmy jak zdrowe, małe dzieci . Zarówno w ciągu dnia jak i nocą po przebudzeniu na silu mieliśmy niebywały apetyt nie tylko na tę górę ale i na całe żarełko które mieliśmy ze sobą w plecakach. Nagle znikąd pojawiło się coś, co w normalnych warunkach leczymy stoperanem i szafa gra ale niestety nie na tamtej wysokości, tam jedynym ratunkiem jest jak najszybsze zejście jak najniżej się da. Nie mieliśmy innego wyboru, jak się potem okazało dobrze zrobiliśmy,choroba nie ustępowała przez kolejnych kilka dni a czas uciekał.
Pogorszenie pogody i zbliżający się wylot nie pozwoliły na podjęcie kolejnej próby. Góra nie zając a my…. jeszcze z nią nie skończyliśmy.
Aneta Matula
Udało się Wam ustalić kiedy i gdzie ta bakteria mogła zaatakować Krzyśka ?
Nie da się ustalić na pewno. Podejrzenia są dwa: jedzenie które kupowaliśmy w „jedynce” albo woda z lodowca którą w „dwójce” piliśmy bez gotowania…
Kurczę, miałem podobnie jak Krzysiek i też na Leninie. Też byłem po aklimatyzacji i 3 dniowym RESCIE w C1. Ruszyliśmy do góry i w nocy poprzedzającej wyjście do C3 dostałem nudności, rozwolnienia i jednoczesnych wymiotów. Ledwo co udało się zejść do C1 o własnych siłach. Żołądek do pełnej sprawności wrócił po miesiącu od powrotu do Polski. Do dziś szukam przyczyny zatrucia. Również stawiam na bakterię.