Gyirong

Rano śniadanie i przekraczamy granice z Chinami. Jeszcze przed granicą odbiera nas nasz tybetański przewodnik. Przejście graniczne to wielki gmach, a wewnątrz – jak na lotnisku. Prześwietlanie bagażu, kontrole, itp.
Jeszcze zanim tam weszliśmy Chinka która z nami jechała zakrzyknęła do nas coś w stylu witajcie w moim kraju. Zaraz…, to jest Tybet. Administracyjnie Chiny, ale wiemy jak sytuacja wygląda… Zrobiło się przez moment dziwnie, ale pokazuje to w istocie skuteczność chińskiej propagandy. Chińczycy po prostu nie wiedzą o Tybecie tego co wiemy my. Wiedzą, że Tybetańczycy zostali wyzwoleni spod wyzyskujących ich klasztorów, że chiński rząd inwestuje MASĘ pieniędzy w infrastrukturę w Tybecie. To akurat fakt – nowe drogi, elektryczność, zapory, elektrownie – ale nie koniecznie jest to robione dla rdzennych mieszkańców regionu przecież!
Tego dnia jedziemy tylko do Gyirong i nic nie robimy. Ponoć turyści nigdzie dalej nie mogą iść. Mamy odpoczywać i się aklimatyzować na 2800 m.