Caracas

Jedziemy do Caracas: taxi 120 Bf, bus 150 Bf, taxi 150 Bf. Nocleg w hotelu (brzydki, betonowy, nawet nie pamiętam jak się nazywał) 600 Bf.
Wychodzimy na miasto. Na placyku koło jakiegoś pomnika gra muzyka, ludzie tańczą. Jest sobota. Weekend w mieście.
Znów musimy wymienić trochę dolarów. Kręcimy się koło jakiegoś mikro centrum handlowego rodem z PRLu i cinkciarze nas zaczepiają. Uzgadniamy cenę i prowadzą nas pomiędzy sklepiki, później schodami w dół w jakieś podziemia i do jakiegoś pokoiku. Świta myśl, żeby zrobić szybki odwrót ale w korytarzyku jest więcej biur czy jakichś punktów usługowych i wszędzie ktoś jest. Chyba nam nic nie zrobią przy świadkach… Przychodzi jeszcze jakiś drugi facet, ale Anetka przytomnie każe mu zostać za drzwiami, a drzwi trzyma otwarte. Daję studolarówkę, koleś ją chowa, stwierdza że jest fałszywa i zaczyna wypłacać połowę uzgodnionej kwoty! Oponuję, więc wyciąga mój banknot i mi oddaje. Pierwsza myśl – podmienił na fałszywkę. Nie potrafię rozpoznać czy to na pewno mój banknot. Miałem nie tracić go z oczu… Nie chcę go, chcę uzgodnioną kwotę. Cinkciarz trochę mięknie i wypłaca wartość nie całkiem rynkową, ale powiedzmy akceptowalną. Bierzemy i wynosimy się z tego miejsca.
Później spacerujemy po okolicy. Na mapie znalazłem, że niedaleko jest jakiś zamek. Idziemy przez brzydkie miasto i wkrótce zaczynają się slamsy. Robię parę zdjęć i ktoś zaczyna w nas rzucać kamieniami… Z daleka, nie wiem jak nas dojrzał. Nawet nie fotografowałem ludzi tylko jakieś rudery. Zamku nie ma. Kawałek dalej Anetka łapie mnie za rękę i mówi, że wiejemy. Ktoś na nas pokazywał jakiemuś drugiemu komuś, a tamten miał długą broń… Wystarczy tego… Wracamy znów przez brzydkie miasto ale wydaje się bezpieczniej. Chodzą ludzie, są jakieś sklepiki.
Przed zmrokiem jesteśmy grzecznie w hotelu. Jest telewizor, więc pada pomysł, żeby poszukać jakiegoś muzycznego kanału z muzyką latino. Niestety, na każdym programie jest to samo! Na zmianę, przemawia prezydent Maduro i jakiś minister robi inspekcję sklepu AGD. Chodzi o to, czemu pralki są takie drogie jak nigdy wcześniej. Wiadomo, winni są: 1. amerykańscy wredni imperialiści, 2. pazerni sklepikarze! I to samo wałkowane jest przez kilka godzin. Prezydent kraju tak dba o ludzi, że zajmuje się cenami pralek! Propaganda nawet nie sili się na pozory sensu, ale… zapewne działa. Wkrótce zobaczymy to w TVP…
Muzyki nie ma, wyłączamy telewizor i idziemy spać. Barykadujemy lekko na wszelki wypadek drzwi wejściowe bo po korytarzu ktoś się kręci. Reszta nocy mija spokojnie, choć hotel okazuje się raczej popularnym miejscem schadzek, a ściany do dźwiękoszczelnych nie należą… 🙂