Ladakh, Kaszmir, Pendżab, Dharamsala i… Malediwy

Mapa
Dziennik podróży
2024
12 września

Indie

Indie
Ta podróż miała się odbyć w 2020 roku, ale covid pokrzyżował nam plany. Dwa lata wcześniej byliśmy w Nepalu i Himalaje wyjątkowo nam się spodobały. Tak narodził się pomysł pojechania do Ladakhu – do indyjskiej części Himalajów. Wszyscy piszą, że indyjskie Himalaje to jak Nepal 30 lat temu – góry niekomercyjne, niezagospodarowane, tanie. Tak faktycznie wciąż jest, choć krajobrazowo Ladakhowi bliżej do Tybetu. Duża wysokość i bardzo sucho. Krajobraz wręcz pustynny. Nie bez powodu nazywany jest Małym Tybetem. Rdzenna ludność to Ladakijczycy, ze swoim własnym językiem Ladakhi, brzmiącym zupełnie jak tybetański. Głownie buddyści. Ale są oni też obywatelami Indii z widocznymi hinduskimi zachowaniami. Interesująca mieszanka. Góry na początek, ale co dalej? Zazwyczaj podróże kończymy nad ciepłym morzem, ale w Indiach to by oznaczało Goa (już byliśmy) lub Keralę (też znamy). I nagle pojawiło się olśnienie – ile kosztują loty z Indii na Malediwy? Niedrogo – kilkaset złotych! No to jest plan! A co jeszcze pomiędzy? Punjab ze świętym miejscem sikhów – Złotą Świątynią w Amritsarze. A następnie Dharamsala – miejsce urzędowania 14-go Dalajlamy od kiedy opuścił Tybet. W dodatku mniej więcej w czasie kiedy tam będziemy będzie osobiście prowadził nauki – i już wiemy jak się na nie dostać! Robi się z tego wszystkiego bardzo interesująca kulturalno-wieloreligijna podróż z finiszem na Malediwach. Zaczynamy!
13 września

Leh

Leh

Rano jesteśmy w Leh (czytaj: Lee). Transfer taxi z lotniska ma stałą (i dość wysoką jak na tutejsze dystanse) cenę: 600Rs (Indyjskie rupie w tym roku dzielimy przez 21 aby mieć złotówki). Aklimatyzujemy się. Leh znajduje się na wysokości 3600m n.p.m. co da się odczuć przylatując tu z nizin. Noclegi zabukowaliśmy jeszcze z domu. Finalnie zostajemy na 2+2 noce (5200Rs razem).

14 września

Leh

Leh

Wspinamy się na wzgórze gdzie są gompy, czyli tybetańskie świątynie. Zwiedzamy pałac w Leh (300Rs/os). Pożyczamy kije trekkingowe (100Rs/os/dzień) które przydadzą nam się w następnych dniach (nie warto targać z domu). Pierwsze wrażenia są takie, że jest tu niesamowicie sucho – pustynia wręcz! Wszędzie tylko gołe kamienie, zielono tylko tam gdzie teren jest sztucznie nawadniany pod jakieś przydomowe uprawy.

15 września

Markha

Markha

Rano ruszamy taksówką na trek przez Markha Valley. W jednym z wariantów zaczyna się on z Chilling (3200m n.p.m.), ale dowiedzieliśmy się, że wiele pierwszych kilometrów to asfaltowa droga i lepiej zacząć od wioski Sara (3600m, 20km dalej). Tam też jedziemy taksówką (3900Rs, nieco ponad 2h). W samo południe ruszamy i po 3 godzinach docieramy do wioski Markha (3800 m). Nocleg w homestay-u sam nas znajduje. Stary sympatyczny ladakijczyk wypatruje turystów i woła ich do siebie. Nas też wypatrzył 🙂 Ceny za nocleg wszędzie takie same 1500Rs/os. W cenie obiad, śniadanie i zapakowany lunch na drogę.

16 września

Tachungste

Tachungste

O ósmej śniadanie a o dziewiątej jesteśmy już na szlaku. Mamy w planie dojść do campu Tachungste na wysokości 4250m. Niewiele w górę jak codzień, za to dużo kilometrów. Mijamy ładne wioski, zatrzymujemy się na lemon ginger honey tea i docieramy do celu po 5h. Niestety camp zamknięty na cztery spusty i ani człowieka. Zastanawiamy się czy przekimać w którymś z namiotów na dziko ale nie mamy żadnego prowiantu i decydujemy zejść jakieś 1.5h do najbliższej wioski – Hankar (4050m). To był dobry wybór bo trafiamy do fantastycznego homstay-a z przesympatyczną właścicielką.

17 września

Hankar

Hankar

Szlak doliną Markha prowadzi dalej przez Nimaling (4850m) na przełęcz Kongmaru La (5200m). Tam już tylko góry i żadnych wiosek. Wczoraj Anetka źle się czuła – dreszcze, ból głowy. Nie wiemy czy to wysokość, czy odwodnienie, czy za dużo słońca? Dziś już lepiej i jest dylemat czy idziemy w górę czy w dół. Nie mamy żadnego zapasu czasu – pojutrze mamy samolot z Leh. Postanawiamy schodzić w dół licząc, że uda się złapać jakąś podwózkę. Tak, jeżdżą tu samochody! Po strasznych wertepach, wielokrotnie przez wodę korytem rzeki, więc nie zwykłe osobówki tylko coś większego. Po około godzinie marszu coś jedzie i… zabiera nas prosto do Leh (3h, 2000Rs/os). Dopiero na miejscu zauważamy, że terenówka była opisana National Geographic Adventure 🙂

18 września

Leh

Leh

Jako, że pojawił nam się wolny dzień to pomyśleliśmy aby pojechać na rafting. Ale żeby to miało sens to musiałoby być z Chilling (rzeką Zanskar). Widzieliśmy ten odcinek z auta i wyglądał niesamowicie. Niestety na ten wariant nie ma chętnych. Polecają nam niższy odcinek rzeki który też widzieliśmy. Płaski jak stół… W rezultacie szwendamy się cały dzień po Leh od knajpki do knajpki.

19 września

Dal Lake

Dal Lake

Zmieniamy lokalizację i lecimy w zupełnie inną część Kaszmiru – do Śrinagaru. Lokalny samolot niedrogi (mniej niż 200zł/os), choć nie lata codziennie. Pytaliśmy o transport lądowy i prywatne taxi wychodziło nam 2x drożej, a do tego to by było 12h podróży (ale podobno droga bardzo ładna).
Zostajemy 3 noce w houseboacie na jeziorze Dal u znajomego za free. Płacimy tylko za jedzenie i wycieczki. Houseboaty to główna atrakcja tego miasta. Historycznie wywodzą się one z czasów kiedy Brytyjczycy nie mogli już tutaj posiadać na własność ziemi. Aby obejść zakaz zaczęto budować domy na wodzie. Domy które nigdy nie pływają – wodę i kanalizację mają poprowadzone rurami aż na ląd. Są ich chyba setki, w kilku rzędach i stanowią kolorową bazę noclegową dla turystów. Po południu płyniemy na 3h wycieczkę po jeziorze Dal (1800Rs).

20 września

Śrinagar

Śrinagar

Wycieczka local sight-seeing za 3000Rs. Ogrody, świątynia na wzgórzu itp. W sumie bez rewelacji, jakby trochę na siłę coś chcieli pokazać. W fabryce kupujemy kaszmirowy szal za 3000Rs (ale nie hand-made). Gdyby mieć więcej czasu można by pojechać gdzieś calej. Tu wszędzie są góry (nie jakieś bardzo wysokie) i okolice na trekkingi. Ze zdjęć jakie widzieliśmy to takie nasze polskie Beskidy 🙂 Hindusi lubią tu przyjeżdżać na wakacje bo jest chłodniej (tzn. poniżej 30 stopni).

21 września

Śrinagar

Śrinagar

Sami organizujemy sobie czas. Spotykamy się ze znajomymi z Kerali. Później idziemy na kawę. Na koniec zakupy w hurtowni z biżuterią i prawdziwa paśmina za 6000Rs (cena po znajomości).
Kaszmir jest prawie całkowicie muzułmański. Tu nikt nie powie, że jest Hindusem (czy też Indusem – tzn, że pochodzi z Indii). Każdy najpierw powie, że jest Kaszmirczykiem. Kaszmir jest bogaty i z jednej strony ludzie chcieliby niepodległości. Z drugiej jednak mają świadomość, że jeśli nie Indie, to wtedy Pakistan lub, co bardziej prawdopodobne, Chiny ich przygarną. Z tego wszystkiego już lepsze te Indie, tylko żeby mieć więcej niezależności. Niedługo są wybory i wczoraj przyjechał tu premier Modhi. W związku z tym na każdej ulicy w mieście, tak mniej więcej co 10m stoi żołnierz z długą bronią pilnujący porządku.

22 września

Amritsar

Amritsar

Podwózka na lotnisko (1500Rs w każdą stronę) i znów zmieniamy lokalizację i stan. Z Kaszmiru lecimy do Pendżabu. Tu taxi do centrum 650Rs i później jeszcze 200Rs za tuktuka bo hotel który wyszukaliśmy sobie w przewodniku był pełny. Znajdujemy na booking Holy City Hotel. Jest ok, płacimy 1500Rs x3 noce.
W Amritsar upał i bardzo „indyjsko” – głośno, ciasno, tuktuki i motorki cały czas używają klaksonów. Bardzo wiele osób nosi turbany na głowie – dominują tu Sikhowie, a oni według religii muszą zakrywać włosy.

23 września

Golden Temple

Golden Temple

Zanim odwiedzimy Golden Temple kupuję turban (500Rs) (i noszę go cały dzień) a Anetka szyje salwar-kameez (2100Rs). Po 3h jest gotowy i idziemy do świątyni. Buty trzeba zostawić w specjalnej przechowalni (free). W świątyni niby nie można robić zdjęć więc nie robimy za dużo. Hinduscy turyści robią znacznie więcej. W centralnym punkcie znajduje się Guru Granth Sahib, czyli święta księga Sikhów traktowana jak żywy guru. Do świątyni cały czas ciągnie tłum pielgrzymów. W kolejce do obejrzenia księgi czekamy ponad godzinę. Świątynia jest otwarta przez całą dobę dla każdego (wyznawcy wszystkich religii są mile widziani) i jest całkowicie bezpłatna (również jedzenie w ogromnej sali zwanej langarem jest bezpłatne, serwowane każdemu kto na ochotę, niezależnie od wiary, płci, czy statusu ekonomicznego). Całość obsługiwana i finansowana jest przez wolontariuszy. Oczywiście tam też idziemy!

24 września

Wagah

Wagah

Jedziemy na granicę Indyjsko-Pakistańską – Wagah Attari border aby być świadkami dziwacznej ceremonii zamknięcia granicy o godzinie 18:30. Wyjeżdżamy o 15tej tuktukiem (1200Rs). Sama ceremonia jest spektaklem organizowanym przez wojskowych z obu stron granicy. Po obu stronach granicy są trybuny dla obserwatorów, ale po stronie indyjskiej ludzi jest tak 10x więcej. Prawdziwe tłumy z flagami indyjskimi w rękach lub we flagi indyjskie pomalowanymi twarzami. Bardzo to patriotycznie wygląda. Poza tym, że jest dziwaczne i po prostu śmieszne 🙂 Będzie video na YT 🙂

25 września

Mcleod Ganj

Mcleod Ganj

Przejazd do Dharamsali, a właściwie do Mcleodganj. Płacimy 6500Rs za prywatny transport samochodem. 5h. Zatrzymujemy się w LiveFreeHostelu za ok 1500Rs x3 noce.

26 września

Dalailama Temple

Dalailama Temple

W nocy i rano mocno lało ale cały dzień nie pada. Jesteśmy za to w chmurze i nie ma żadnych widoków, nie licząc krótkiej chwili rano. Hostel bardzo fajny a do tego bardzo blisko Dalailama Temple więc przedłużamy go od razu o kolejne 4 noce. Już drożej bo zahaczamy o październik (ok. 2000Rs x 4 noce).
Idziemy zapisać się na nauki u Dalailamy ale nie mamy wszystkich papierów (ksero paszportu, wizy i formularza C potwierdzającego nasz pobyt w hotelu). Wrócimy z tym jutro. Nauki są dostępne dla każdego, tylko trzeba się wcześniej zapisać i otrzymać identyfikator ze zdjęciem. Opłata to 10Rs (tak, 50gr!).

27 września

Dharamsala

Dharamsala

Zapisujemy się na nauki. Jedziemy gondolką w dół do Dharamsali. Wszystkie miasteczka położone są tutaj na stromych zboczach, więc widoki bardzo ładne. Sama Dharamsala bardzo nijaka.

28 września

Bhagsu

Bhagsu

Idziemy do Bhagsu i dalej do wodospadu. Taka ścieżka dla niedzielnych hinduskich turystów 🙂

29 września

Dalailama Temple

Dalailama Temple

Już jutro nauki u Dalailamy i coraz więcej ludzi w Mcleod Ganj. Rezerwujemy sobie miejsce w świątyni aby jutro móc coś widzieć. Rezerwowanie polega na położeniu czegoś (np materaca – ale już nie było wolnych) i zostawieniu kartki (lub częściej kawałka tektury) z napisem kto rezerwuje. Znaleźliśmy miejsce, zamiast materaca rozłożyliśmy jakąś chustę Anetki i zostawiliśmy kartkę 🙂

30 września

Dalailama Temple

Dalailama Temple

Nauki są o 8:30. Idziemy godzinę wcześniej ale to jest i tak za późno. Są dwie kolejki do wejścia, a właściwie do kontroli. Mnisi idą osobno, foreigners osobno. Nasza kolejka dodatkowo rozdziela się na damską i męską bo inne osoby przeszukują wchodzących. Żadnych zdjęć nie mamy bo jest całkowity zakaz wnoszenia jakichkolwiek urządzeń elektronicznych i jest on rygorystycznie przestrzegany. Za to jest oficjalna transmisja live. W okolicy 5:10 nawet mnie przez moment widać 🙂
Po południu idziemy do Dharamkot na jogę. Bardzo mocno pod górę. Odkrywamy miejsce z fajnym klimatem (i mnóstwem Izraelczyków).

1 października

Dharamkot

Dharamkot

Dziś w świątyni Long Life Prayer. Idziemy wcześniej i kolejki wcale nie ma. Podczas modlitwy mnisi mantrują a normalni ludzie… jedzą 🙂 Chlebki, tybetańską herbatę, ryż na słodko, ciastka, cukierki. Mnisi wszystko roznoszą, a starsze Tybetanki siedzące koło nas już pilnują żeby nas z niczym nie pominęli 🙂 Herbatka wyglądała trochę jak indyjski masala czaj. Mina Anetki po skosztowaniu – bezcenna! To tybetańska herbatka – z mlekiem, solą i masłem 🙂
Po południu znów idziemy do Dharamkot.

2 października

New Delhi

New Delhi

Rano taksówka na lotnisko (1300Rs, 40 minut) piękną górską drogą przez wioski i wśród plantacji herbaty. Lot nam przebukowali – miał być rano, a zmienili na 13:30. Wczoraj przebukowali jeszcze raz na 13:15. efekt jest taki że na boarding passach (które dostaliśmy mailem dopiero w nocy a nie podczas odprawy online) jest właściwa godzina, a w dedykowanej aplikacji linii SpiceJet wciąż stoi że wylot jest o 7:45… Na lotnisku wszystkie monitory pokazują że 13:30 a więc też źle (chyba). Dodatkowo apka twierdzi że jesteśmy odprawieni i mamy miejsca 21a,21b, a boarding passy mówią, że 21b,21c. Elektroniczne boarding passy potrzebne są żeby w ogóle wejść na lotnisko. Podczas nadawania bagażu i tak dostaje się papierowe. I na papierowych mamy inne numery miejsc niż na elektronicznych, takie jak w apce (choć tam wciąż stoi że mieliśmy wylecieć rano). Indie… Nie wspomnę już o biurokracji papierowej, gdzie po prześwietleniu naszych bagaży pan poprosił o boarding passy (jeszcze te elektroniczne) i zanotował coś w wielkiej księdze. Już po nadaniu bagażu na security inny pan też poprosił o boarding pass i też coś zanotował. Był przy tym bardzo sympatyczny.
Już w Delhi jedziemy uberem do hostelu który próbowałem zabukować online, co się nie udało bo nie dało się zapłacić zagraniczną kartą. Na miejscu nasza rezerwacja się znalazła i cena była jak trzeba, tj. ze zniżką za rezerwację online z wyprzedzeniem (2700Rs). Do pobytu potrzebna była apka w telefonie – nie dostaliśmy klucza i drzwi otwieraliśmy za pomocą apki po bluetoocie! Jest już późne popołudnie ale idziemy na miasto. Ciepło, prognoza mówi że 37 stopni. Na mieście pod Czerwonym Fortem tłum. Podobnie jak w pobliskich uliczkach. Są urodziny Gandhiego i jest święto.

3 października

Hulhumale

Hulhumale

Na lotnisko jedziemy metrem które mamy tuż przy wyjściu hostelu (1 godzina, 120Rs/os). Bez przeszkód lecimy do Male i na jedną noc kwaterujemy się w niedrogim jak na tutejsze warunki (60usd) hotelu w Hulhumale. Taxi z lotniska i powrotna po 85MVR (Rupia malediwska, lokalnie nazywana Rufiją – dzielimy przez 4 aby mieć złotówki). Wypłaciliśmy trochę na lotnisku w bankomacie ale doliczyli nam 100MVR opłaty – 25zł! Chyba najlepsza opcja to mieć dolary i płacić nimi bezpośrednio (choć wtedy ceny są zaokrąglone w górę) albo po prostu wymienić trochę. Za kwatery, transport i aktywności ceny są w dolarach i Rufija nie jest akceptowana. Euro jest przeliczane na dolar po aktualnym kursie więc jest ok.
Hulhumale to sztuczna wyspa, połączona mostem z Male – stolicą Malediwów. Lotnisko jest na Hulhumale właśnie. Na Male nie ma miejsca. Nasz hotel jest w zasadzie na Hulhumale Phase 2, czyli nowo zbudowanej części wyspy! Wszędzie plac budowy – powstają bloki.

4 października

Male

Male

Speedboat do Fulhadhoo dziś dopiero o 15tej bo jest piątek (czyli taka muzułmańska niedziela). I tak dobrze, że jest bo na niektóre atole w piątki w ogóle nie ma transportu. Przedpołudnie spędzamy więc wciąż w Male. Stwierdzamy, że jedzenie w lokalnych knajpkach dla tubylców (bardzo smaczne) kosztuje znacznie mniej niż w Polsce. Kawa z ciastkiem w eleganckiej kawiarni – cena jak u nas. A myśleliśmy, że będzie nie wiadomo jak drogo.
Płyniemy około 2 godziny, kwaterujemy się i idziemy przez dżunglę na sam koniec wyspy gdzie znajduje się przepiękna bikini beach, czyli plaża dla turystów. Docieramy już po zachodzie słońca i widoki są przepiękne!

5 października

Fulhadhoo

Fulhadhoo

Cały dzień piękne słońce choć prognozy mówią że cały dzień ma padać… Zwiedzamy wyspę, trochę snorklujemy przy samej wyspie. Chill!

6 października

Fulhadhoo

Fulhadhoo

Mieliśmy płynąć na snorklowanie z mantami (nasze marzenie) ale odwołują nam z powodu silnego wiatru. Idziemy na plażę. Wieje bardzo, ale znowu trochę snorkluję przy brzegu. Zwiedzamy sobie wysepkę.

7 października

Fulhadhoo

Fulhadhoo

Kolejna próba wypłynięcia na manty odwołana z powodu wiatru i fali. Znowu więc plaża, a jak przychodzi ulewa to przeczekujemy ją w gorącym jak zupa oceanie 🙂

8 października

Fulhadhoo

Fulhadhoo

Wycieczkę na snorkla miał dla nas zorganizować nasz guesthouse, ale już przestali przekładać na kolejny dzień więc idziemy do innego biura z wycieczkami które znaleźliśmy w wiosce. Okazuje się, że prowadzi je polka wraz z mężem melediwczykiem. Dziś była w miarę dobra pogoda (pod względem wiatru i deszczu bo ciepło jest zawsze) i jutro też ma być. Na następny dzień umawiamy się na manty a jeszcze dziś wieczorem idziemy do portu gdzie przypływają duże płaszczki spodziewając się resztek z obrabianych tutaj świeżo złowionych ryb.

9 października

Fulhadhoo

Fulhadhoo

Płyniemy szukać mant ale morze zafalowane i nie udaje się ich znaleźć. Karmimy za to nemo-fish chlebem i snorklujemy przy rafie. Na wieczór planujemy jeszcze nocne pływanie ale znów bardzo wieje i nic z tego. Ale plaża oczywiście zaliczona.

10 października

Fulhadhoo

Fulhadhoo

Miało padać cały dzień ale zaczęło dopiero wieczorem przy kolacji, za to konkretnie. Wiało za to na tyle żeby nie udały się wycieczki na snorklowanie. Za to plaża jak najbardziej. Zaczynamy się stresować naszym powrotem za 2 dni bo dziś speedboat nie wypłynął… Właściciele naszego guesthousu uspokajają nas, że na pewno popłyniemy bo prognozy się poprawiają.

11 października

Fulhadhoo

Fulhadhoo

Ostatni dzień na wyspie i najbardziej stresujący. Pogoda miała się poprawić ale się nie poprawia… Dziś speedboat do Male wypłynął ale co będzie jutro? Teoretycznie na naszym atolu jest krajowe lotnisko i loty do stolicy codziennie się odbywają. Jest to dodatkowy koszt – sam lot nie jest tani, a do tego na lotnisko też trzeba sobie wynająć łódź bo to jest ze 40 minut morzem. Ale na jutro loty są już wyprzedane – co bardziej przewidujący (albo wystraszeni) pokupowali z wyprzedzeniem. Pozostaje czekać. Tymczasem prawie cały dzień leje 🙂

12 października

Male

Male

Mamy jednak szczęście bo wszystko jest zgodnie z planem i bez opóźnień 🙂
Speedboat płynie. Fala na oceanie całkiem pokaźna. Pasażerowie rzygają… (nam się obeszło bez).
2 godziny i jesteśmy w Male i stąd mamy lot przez Dubaj do Krakowa.
Na zdjęciu widok z powietrza na Hulhumale (ta wyspa gdzie jest lotnisko) i na Male – stolicę kraju (to ta w oddali, gęsto zabudowana).

Informacje praktyczne (2024)
Indie
  • Przemieszczając się po Indiach warto sprawdzać loty. Ceny lotów krajowych są bardzo przystępne (chyba że jest peak-sezon), czasem wychodzi to znacznie taniej niż wynajęcie transportu lądem. Dodatkowo, zazwyczaj ceny są już z uwzględnionym nadawanym bagażem (typowy limit: 15kg).
  • W Indiach wchodząc na lotnisko trzeba się wylegitymować dokumentem i biletem (lub boarding passem). Wystarczy pokazać na telefonie. Musi być napisane jaki lot, kiedy i nazwiska pasażerów. Inaczej nie wejdziemy na lotnisko. To już tak jest od dawna.
  • Nowość jest taka, że często spotkamy tabliczki, że tylko wejście z boarding passem (ale mi potwierdzenie zakupu biletu w telefonie działało). Również zamiast „check-in” okienka opisane mogą być „baggage drop for online checked-in passengers”. Okazało się, że można tam było zrobić normalny check-in. To pokazuje, że indyjscy przewoźnicy promuja check-in online, ale „stare” metody wciąż działają.
  • Internet w telefonie – duża wygoda (choć WiFi jest dostępne wszędzie – w hotelach i w knajpkach). Mieliśmy 2 różne eSIM-y: Airalo (działa z siecią Jio) i zakupiony przez Revolut (działa z Vi). Ceny podobne i bardzo przystępne. W różnych miejscach raz jedna sieć raz druga miała lepszy zasięg. Z apką Airalo trzeba uważać bo jest zablokowana w Indiach. Tzn. działa, tylko w AppStore jest zablokowania i nie da się jej pobrać już będąc w Indiach.
  • Ale… żaden z eSIM-ów nie działa w Kaszmirze! Zablokowane tam są wszystkie prepaid-owe karty (a takie są wszystkie podróżne eSIM-y). Jedyna opcja to zakup normalnego lokalnego SIMa (ale trzeba to zrobić „na kogoś” z Indii, tzn na jego dokument), no albo używać tylko WiFi.
  • W Kaszmirze (więc i w Ladakhu) trzeba się też liczyć z tym, że różne strony internetowe po prostu nie będą działać. Np. nie działał mi mój mail (ani jako mail, ani przez przeglądarkę)! Warto to sprawdzić zanim się zrobi jakieś zakupy online (np. biletów lotniczych), gdzie potwierdzenie przyjdzie na maila właśnie. Nauczony doświadczeniem robiłem telefonem screeny wszystkich ważnych rzeczy jak tylko udało się odebrać.
  • Płatności kartą – czasem da się zapłacić zagraniczną kartą, a czasem (częściej) nie. W Indiach płacimy wyłącznie lokalną walutą – rupiami. Przy zakupach online, np. biletów lotniczych, zagraniczne karty działają, ale np. jak próbowałem zabukować hostel w Delhi to już nie działały.
  • Rupie można wypłacić z bankomatu. Korzystaliśmy z bankomatów SBI, zawsze bez dodatkowych opłat (inne bankomaty często mają opłaty). Trzeba się liczyć z tym, że w bankomatach może nie być pieniędzy – warto mieć zawsze jakiś zapas.
  • Można też wymieniać dolary lub euro. Kurs zazwyczaj jest bardzo dobry – warto wiedzieć jaki powinien być. Uwaga tylko na kantory na lotnisku w Delhi – tam kurs jest bardzo zły!
  • Wyszukując i bukując kwatery warto celować w pokoje deluxe. I tak są niedrogie (60-100 zł/noc), a te tańsze mogą np. nie mieć okna.
  • Uwaga na hotele w Delhi, szczególnie szukając czegoś przy lotnisku. Prawie wszystkie tanie obiekty na booking i na googlu to fake! Tzn. hotele są, ale zdjęcia i opisy są nieprawdziwe, są beznadziejnej jakości i w zupełnie innym miejscu niż jest to zaznaczone. Taksówki często nie potrafią ich znaleźć. Wiarygodne hotele w okolicy lotniska to duże sieciówki (bardzo drogie). Lepsza opcja to znaleźć coś rozsądnego w centralnym albo starym Delhi. Taxi i metro tanie, ale dojazd chwilę zajmie.
Malediwy (by Anetka)
  • Wybierając wyspę na której chcemy spędzić upragnione wakacje trzeba wziąć pod uwagę co chcemy tam robić i co zobaczyć. Nie jest to tak, że np rekiny wielorybie i manty zobaczysz w obrębie jednego atolu. Manty ogląda się bardziej na północy Malediwów a rekiny wielorybie na południu. Jeśli chcesz zobaczyć jedno i drugie wtedy najlepiej przylecieć na dłużej np 10-14 dni i zmienić atol w połowie pobytu. Jest to jednak kosztowne, tracisz minimum jeden dzień a i tak nie masz gwarancji że zobaczysz wszystko co chcesz. Po pierwsze szczęście, po drugie pogoda. Zmieniając atol musisz i tak wrócić do Male – stolicy wyspy. To właśnie z Male wypływają promy i speedboaty na inne wyspy. My wybraliśmy wyspę Fulhadhoo na Atolu Baa ponieważ wg wielu informacji na różnych blogach i filmach yt jest to jedna z najpiękniejszych wysp na Malediwach. Po pierwsze nie ma tu resortu i tłumów turystów. Po drugie znajduje się tutaj mała urocza, lokalna wioska. Po trzecie nie na wszystkich wyspach jest dżungla (tutaj była piękna droga przez dżunglę na bikini beach). Po czwarte NIE WSZYSTKIE wyspy mają właśnie bikini beach a tylko na takich można nam turystkom do stroju kąpielowego się rozebrać! Nie zapominajmy, że Malediwy to kraj muzułmański. Wreszcie po piąte dla nas priorytetem były manty a to właśnie tutaj organizuje się wycieczki na snorkeling z nimi. Niestety jak wspomniałam wcześniej nie ma gwarancji, że się je zobaczy. W czasie naszego pobytu na oceanie był silny wiatr i fale. Wypłynęliśmy na poszukiwanie mant ale ich nie znaleźliśmy. Zalee z kolegą zabrali więc nas na punkt w którym można posnorklować i karmić sporych rozmiarów rybki „Nemo”😍. Nemo jadły mi z ręki, pływały wokół mnie dając się nawet pogłaskać. Za jedzonko wszystko 😅. Widzieliśmy też bardzo ładną rafę koralową ale nie jest ona aż tak oszałamiająca jak te, które podziwialiśmy na Raja Ampat rok temu.
  • Powszechnie uznaje się, że Malediwy to raj dla zamożnych ludzi i faktycznie nie ma tutaj chyba górnej granicy ceny za pobyt w resortach. Owszem wygląda to pięknie i luksusowo ale to raczej nie dla nas podróżników i backpackersów. Nie twierdzę, że nie chciałabym spędzić 2-3 dni w takim miejscu ale tyle max bym wytrzymała 🫣. Lokalne wioski to szansa poznania ludzi, ich kultury i obyczajów. Daje to również możliwości eksplorowania, nawet wtedy kiedy wysepka jest tak maleńka jak nasza.  No i nie stracisz oszczędności połowy swojego życia. 🫣 Na naszej wysepce były 3 malutkie sklepiki w których można było kupić lody, wodę, ciasteczka czy jakieś artykuły pierwszej potrzeby. Jest też malutka kawiarenka z pyszną milk coffee i kilka restauracji przy gesthousach. Jest i sklepik w którym można zaopatrzyć się w pamiątkową koszulkę z Malediwów, jakieś spodnie czy klapki.
  • Malediwy to kraj muzułmański. Żeby być obywatelem Malediwów trzeba być wyznawcą islamu. Kobiety tutaj muszą przykrywać ciało, dotyczy to również turystek. Koszulki na ramiączkach, dekolty, odkryty brzuch czy nogi są tutaj bardzo niewskazane i podobno zdarza się, że lokalsi zwrócą uwagę nieodpowiednio ubranej turystce. O dziwo bardziej dopuszcza się krótkie spodenki przed kolano (nie szorty ledwo zakrywające pośladki) aniżeli odkrywanie ramion, brzucha czy dekoltu. W resortach 5* gdzie nie ma wiosek oczywiście wolnoć Tomku…
  • Alkohol. Muszę o tym wspomnieć bo przeglądając różne fora czy grupy na fb przed wylotem wprost nie mogłam uwierzyć jak często pojawiają się pytania typu „czy na Malediwach można kupić alkohol”, „czy mogę przywieźć ( często nawet i wywieźć) alkohol”. Ludzie czy Wy tak na poważnie? 🤔 Totalnie nie rozumiem czy ktoś tydzień lub 10 dni nie może wytrzymać bez alko? Więc… Na Malediwach alkoholu na wyspach nie ma, zabronione jest spożywanie i posiadanie napojów wyskokowych wszelkiego rodzaju. Nie kupisz tego w sklepie ani w hotelu. Są jednak wyjątki od reguły. Znowu kłaniają się luksusowe resorty. W niektórych z nich alkohol można kupić za dodatkową opłatą (nawet jeśli masz all inclusive). Niektóre oferty all posiadają w ofercie i takie trunki. Przywieźć ze sobą nawet nie próbuj gdyż i tak wszystko dokładnie zostaje prześwietlone już na lotnisku po wylądowaniu. Właśnie po to aby takich rzeczy nie wwozić. Jeśli przywieziesz, to masz 100% pewności, że Ci to skonfiskują. Zabierać alko z hotelu i wywozić również nie można. Security o to zadba. 
  • Transport na wyspę i pomiędzy nimi. Promy i speedboaty przede wszystkim są w miarę przystępne cenowo. Przykładowo z Male na Fulhadhoo speedboat to koszt 50$ od osoby w jedną stronę. Płynie się około 2 godzin. Jest też kilka lotnisk na niektórych wyspach. Lot raczej trzeba bukować z wyprzedzeniem ale nie są kosmicznie drogie. Możesz znaleźć najbliższe lotnisko swojej wyspy i dolecieć tam ale i tak będzie trzeba potem płynąć łódką w miejsce docelowe. No i wreszcie mamy hydroplany (samoloty startujące i lądujące na wodzie) – raczej nie dla każdego dostępne, koszt takiego lotu jest kosmiczny, rzędu 300-500$ od osoby w jedną stronę! Zależy jak daleko lecisz. No i nie wszędzie dolatują. Na Fulhadhoo jest takie miejsce w którym lądują w wysokim sezonie. Bywają jednak sytuacje nagłe i tak było np u nas…
  • Jak wiele osób wie, sezon na Malediwy jest cały rok. Rozróżniamy oczywiście porę suchą (wysoki sezon) i mokrą (niski sezon). Nie oznacza to, że nawet w porze mokrej cały czas leje 🙂 Ciepło jest tutaj zawsze, w porze deszczowej  30 st to chyba całkiem miło, prawda? Nawet jeśli przyleje to na ogół nie pada cały dzień. Na ogół…. My mieliśmy dwa dni z niewielkimi przerwami bez opadów. W pozostałe dni niebo zachmurzone albo lampa, generalnie cały przekrój pogodowy tego wyspiarskiego kraju. Ocean w zasadzie niemal osiągał temperaturę powietrza, zupa 😃.
  • Wracając jednak do tych nagłych sytuacji… no właśnie…. . Ostatnie 3 dni naszego pobytu były bardzo wietrzne. Na oceanie wtedy tworzą się sporych rozmiarów nieraz fale  no i co wtedy z powrotem jeśli masz lot? Może być problem. Podczas naszego pobytu odwołano jeden transfer do Male i jeden z Male do nas. Łodzie typowo pływają raz dziennie. W piątek np na południowe wyspy nie pływają wcale. Masz opcje… albo wracasz do Male z zapasem dnia czy dwóch (tak na wszelki wypadek) albo Twój lot daje Ci możliwość przebukowania i to super opcja ale też nie za free. No albo obserwujesz sytuację pogodową i śledzisz info o alertach w internecie. White alert – łodzie jeszcze płyną ale ocean i tak już szaleje, albo Yellow alert i zostajesz aż do jego odwołania czyli minimum do dnia następnego bo nic już nie pływa. Masz jeszcze jedną opcję o której nie dowiesz się na blogach bo i my nie dotarliśmy do niej wcześniej a sporo informacji praktycznych doczytaliśmy. Śledząc prognozy pogody z odpowiednim wyprzedzeniem możesz zareagować. Jeśli masz inne lotnisko w miarę niedaleko, np. na tym samym atolu na którym się znajdujesz to możesz wynająć prywatną łódź i przepłynąć na nie a stamtąd polecieć do Male. My mieliśmy taką możliwość bo do lotniska na wyspie Dharavanthoo  łodzią można się dostać w 45 min. Płynięcie w obrębie atolu jest bezpieczniejsze ponieważ w lagunie ocean się wypłaszcza i fale zazwyczaj nie są tak duże jak na otwartym oceanie. Niestety loty z Dharavanthoo były już wykupione. Byliśmy zdani na łaskę Matki Natury. Moja niezawodna intuicja zapewniła mi jednak spokój psychiczny. Czułam, że wiatry zmaleją i popłyniemy planowo o 7.00 rano. Ocean był wzburzony bardzo. Sporą część drogi pokonaliśmy otwartym oceanem, fale były ogromne a speedboat dość niewielki. Potem nasz wspaniały „driver”zmienił trasę tak aby popłynąć wzdłuż atolu. Ludzie zwracali swoje śniadania. My nie jedliśmy nic, żeglując wiem jak się czuję kiedy brzuszek pełny w takich sytuacjach. Jak widać może być różnie a Ty musisz być gotowym na wszystko albo mieć szczęście.
Video