Czas ruszać dalej – jak zwykle bez pośpiechu. Kawałek za miastem wyłania się piękna góra Ama Dablam. To taki Matterhorn Himalajów! Widoki gór już mamy na stałe. Do Tengboche (3850 m n.p.m.) dochodzimy już koło południa. Pijemy zwyczajowo „lemon tea” w wariancie „small pot”, czyli w litrowym termosie. Kupujemy po zupce i kwaterujemy się. W wiosce nie ma zbyt wiele lodgy. Tu rządzi klasztor i nie pozwala zbyt wiele budować. Byliśmy szybko i nie ma jeszcze pełni sezonu, więc mamy gdzie spać. Inaczej trzeba by iść dalej i szukać noclegu w jednej z kolejnych wiosek.
Wieczorem idziemy do klasztoru zobaczyć buddyjskie modły. Trochę czujemy się nieswojo bo przychodzą tu też chyba wszyscy inni turyści a mnichów jest tylko dwóch (choć podobno w klasztorze mieszka ich kilkudziesięciu). Są chyba do tego przyzwyczajeni i zdają się nas wszystkich nie zauważać i mantrują swoje sentencje.