Wstajemy bez pośpiechu i jemy śniadanko. To będzie nasz plan na najbliższe dni. Nie wiadomo czemu wszyscy wyruszają w trasę bardzo wcześnie rano. Przecież w jeden dzień i tak nie da się zbyt długo iść bo nie można zbyt szybko zdobywać wysokości. Chodzimy raczej szybko i bez postojów, często na równi z tragarzami i dzień kończymy wczesnym popołudniem. Po co wstawać wcześniej?
Tyle co ruszyliśmy to mamy bramę do Parku Narodowego Sagarmatha i konieczność zarejestrowania się i wniesienia kolejnych opłat. Teraz żałuję, że nie załatwiliśmy tego wczoraj wieczorem kiedy było pusto. Dziś wielka kolejka która posuwa się bardzo wolno… Na murze wielka tablica – zakaz latania dronami na terenie całego parku… Drona nie mam, ale to temat który mnie żywo interesuje. Miejsca do latania są rewelacyjne – można by tyle fajnych ujęć z powietrza zrobić. Ech…
W końcu załatwiamy formalności i idziemy. Po drodze wiele wiszących mostów. Mocne, stalowe konstrukcje – jaki z bagażami też po nich przechodzą.
Ktoś nam mówił, że końcówka podejścia do Namche Bazaar to najgorszy odcinek na całym treku pod Everest. Faktycznie jest długi i stromy odcinek, ale też nie coś strasznego. Idziemy na równi z tragarzami, wyprzedzając innych turystów idących „na lekko”. W zasadzie to prawie nikt nie idzie tak jak my – samodzielnie wszystko taszcząc. Przewodnik i tragarze to norma. W sumie ani jedna opcja ani druga nie jest zła. Dla nas wejście na górę jest wtedy jak zrobimy to sami. Z drugiej strony Nepal to biedny kraj i praca dla tragarzy (to nie Szerpowie ale głównie „ludzie z nizin”) i przewodników to bardzo istotne źródło dochodu. Byliśmy ciekawi jak potraktują nas, którzy nie korzystają z ich usług. Szybko nasze obawy zostały rozwiane. Wszyscy okazali się bardzo sympatyczni i często pierwsi witali nas pozdrowieniem Namaste, nawet gdy szli ze swoimi klientami.